
Dziennik Bild informuje, że latem 2025 roku rosja może zaatakować Polskę. Jednak zanim państwo podejmie decyzję, kogo zaatakować, musi odpowiedzieć sobie na kilka pytań.
Po pierwsze – jakie zagrożenia płyną ze strony Polski? Żadne. rosja nie ma wobec Polski żadnych roszczeń terytorialnych, w przeciwieństwie do Ukrainy. Jedynym źródłem niezadowolenia może być Rzeszów, ponieważ znajduje się tam centrum logistyczne dla Sił Zbrojnych Ukrainy. Ale jeśli wojna w Ukrainie się zakończy, Rzeszów przestanie pełnić tę funkcję. A zatem – nie ma interesu, by go atakować.
Drugie pytanie – rachunek geopolityczny. Polska nie posiada dla rosji ani zasobów, ani ważnych szlaków logistycznych, niczego istotnego. Może jedynie Białoruś postrzega Polskę jako zagrożenie.
Trzecia kwestia – gotowość wojskowa. Czy rosjanie mają siły do takiego ataku? Głęboko w to wątpię. Zgodnie z rosyjską doktryną wojskową mogą oni prowadzić „półtorej wojny” – jedną nuklearną (globalną) i jedną regionalną. Regionalną wojnę już prowadzą w Ukrainie. Powinni raczej z niej się wycofać, a nie wciągać się w kolejną.
Czwarta kwestia – zasoby ekonomiczne. Piąta – opinia publiczna. Czy obywatele rosji poprą wojnę z Polską? Raczej nie. Taka wojna mogłaby bowiem z dużym prawdopodobieństwem przekształcić się w trzecią wojnę światową.
A zatem, obiektywnie rzecz biorąc, nie widać żadnych przesłanek do ataku na Polskę. Szczególnie po wczorajszej rozmowie z Trumpem nie dostrzegam u putina takich zamiarów. Prawdopodobieństwo, że w najbliższym czasie dojdzie do zbrojnej inwazji rosji na Polskę, jest skrajnie niskie.
I zaznaczę coś bardzo ważnego: sam fakt, że zaczęto mówić o możliwym ataku na Polskę, to poważny sygnał wywiadowczy, że wojna w Ukrainie może zakończyć się już tego lata.
Ale w takim przypadku nie rozumiem, dlaczego mowa właśnie o Polsce, a nie o krajach bałtyckich? To przecież one należały do ZSRR, są słabsze. To klasyczny przykład dysonansu poznawczego.
Ołeh Starikow