
Oczywiście, zły pokój jest lepszy niż wojna, ale nadmierne nadzieje i wygórowane oczekiwania nie powinny przesłaniać rzeczywistości ani wciągać nas w emocjonalną pułapkę.
Nie ma sensu oceniać poszczególnych fragmentów, punktów planów, umów czy koncepcji – ponieważ ostateczne szczegóły mogą mieć znacznie większe znaczenie niż ogólne formułki. Jednak podejście do tak złożonych decyzji musi się opierać na szczerych odpowiedziach na kilka fundamentalnych pytań.
Po pierwsze: czy te plany opierają się na istniejącym – choć mocno nadszarpniętym, a może wręcz już zniszczonym przez prawo silniejszego – systemie prawa międzynarodowego? Czy też działamy już w zupełnie innych ramach, w których na przykład aneksję można uznać za legalną, a nie za akt agresji, który dziś formalnie jest przestępstwem? W tym drugim przypadku liczenie na jakiekolwiek normy i reguły byłoby – mówiąc najdelikatniej – naiwne.
Po drugie: czy mamy do czynienia z planem zawieszenia broni (ceasefire), rozejmu (truce), czy może jednak z drogą do trwałego pokoju (sustainable peace)?
Po trzecie: czy zaprezentowano pełen katalog warunków, czy może agresor po wszystkim wystąpi z całą listą nowych żądań – i kto będzie wówczas je kontrolował jako rzekomy mediator?
I wreszcie – ostatnie pytanie, choć wcale nie najmniej istotne: czy ktokolwiek przeanalizował, przeliczył, zaplanował, co stanie się z Ukrainą i jej obywatelami, jeśli – po takim zawieszeniu broni bez realnych gwarancji bezpieczeństwa – agresor wznowi ofensywę w warunkach jeszcze bardziej dla siebie korzystnych, a reszta świata stwierdzi, że „cele zostały osiągnięte”, a „misja pokojowa wypełniona”?
Nie możemy sobie pozwolić na podpisanie pod presją nowego, rozmytego planu, który w istocie przypomina to, co już kiedyś obiecano nam na odwrocie Memorandum Budapeszteńskiego.
Wałerij Czałyj