
A więc — czy odbędą się wybory prezydenckie, o których pisze „The Economist”?
To jedynie plan „A” na wypadek realnego zawieszenia broni. Czyli scenariusz możliwy, ale niepewny. Jeden z wariantów, który bez wątpienia omawiany jest na naradach u zastępcy szefa Kancelarii Prezydenta, Mykyty, oraz wicepremiera i ministra ds. wspólnot i terytoriów, Kuleby. A także w sztabach partii opozycyjnych.
Prawdopodobieństwo wyborów rośnie z każdym miesiącem. Tak, te wybory mogą „rozerwać” kraj. Pojawi się w nich cień putina i Trumpa. Ich wynik może nie zadowolić ani wojskowych o silnych przekonaniach, ani liderów opinii publicznej.
Wojna po prostu przeniesie się na pole wyborcze. Wybory wciągną całe społeczeństwo ukraińskie w wojnę na nowym poziomie. Pozwolą cywilom poczuć siłę wpływu — wyborcy dostaną swoją szansę, by „powalczyć” na froncie kart do głosowania.
Skoro Ukraińcy przeszli test wytrzymałości podczas wojny kinetycznej — inwazji z 2022 roku — to dlaczego mieliby nie wytrzymać wojny niekinetycznej, czyli wyborów?
Narody przetrwają wtedy, gdy same angażują się w zbiorowe wyzwania i ryzyko. Wtedy stają się silniejsze, bo przechodzą przez próbę samorefleksji, kanalizują emocje i dostrzegają różne alternatywy.
Kraj będzie musiał wybrać prezydenta, parlament i organy samorządu terytorialnego. Będzie musiał — i wybierze, pod warunkiem zniesienia stanu wojennego.
Oleg Posternak