
9 maja 2025 roku to wyjątkowa data. Tego dnia przypada 80. rocznica zwycięstwa nad nazizmem w II wojnie światowej. Choć technicznie rzecz biorąc, akt kapitulacji Niemiec wszedł w życie o 23:01 8 maja 1945 roku, według czasu moskiewskiego była to już godzina 01:01 9 maja. Od tego momentu w ZSRR i na obszarze postsowieckim przyjęto, że Dniem Zwycięstwa jest właśnie 9 maja, a nie 8 maja, jak w pozostałej części Europy.
Wczoraj portal Politico opublikował materiał, w którym poinformowano, że rząd Ukrainy zaprosił na 9 maja do Kijowa wielu europejskich partnerów. Oczekuje się gości na szczeblu ministrów spraw zagranicznych — zaproszenia miały zostać przekazane przez szefa ukraińskiego MSZ Andriia Sybihę.
W artykule zaznaczono również, że prezydent Wołodymyr Zełenski chciałby tego dnia osobiście gościć liderów „koalicji chętnych”, aby wspólnie określić gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy po ewentualnym uzgodnieniu zawieszenia broni z rosją. Szczególnie symboliczne jest to, że do Kijowa może przyjechać również przyszły kanclerz Niemiec Friedrich Merz.
W ten sposób dwa miasta – stolice dwóch narodów, które kiedyś razem wniosły jeden z największych wkładów w zwycięstwo nad Hitlerem – po 80 latach będą obchodzić dzień 9 maja w zupełnie inny sposób, znajdując się dodatkowo w stanie wojny ze sobą.
Kogo zatem zaprasza Ukraina, a kogo chciałaby zobaczyć rosja na paradzie w Moskwie? Jak data, która kiedyś łączyła narody, stała się narzędziem rosyjskiej propagandy i świętem kremlowskiego militaryzmu? Dlaczego ten przypadek to klasyczny przykład niewyciągniętych lekcji historii? Nad tymi pytaniami pochylił się analityk polityczny UA.News, Mykyta Trachuk.
9 maja 2025 w Kijowie: co wiadomo
Na wstępie warto przypomnieć, że Dzień Zwycięstwa 9 maja oficjalnie przestał być obchodzony na Ukrainie w 2016 roku. Zamiast niego wprowadzono Dzień Zwycięstwa nad nazizmem w II wojnie światowej, który był świętem państwowym do 2023 roku.
Od 2024 roku Ukraina świętuje co roku 9 maja jako Dzień Europy, natomiast 8 maja jest dniem pamięci i zwycięstwa nad nazizmem w latach 1939–1945. Należy jednak zaznaczyć, że w warunkach stanu wojennego nie odbywają się żadne masowe wydarzenia, a sama idea zwycięstwa nad nazizmem została w dużej mierze usunięta z ideologicznego głównego nurtu państwowego z powodu powiązań z sowiecką przeszłością i rosyjską teraźniejszością.
Mimo to portal Politico poinformował, że rząd ukraiński zaprosił wysokich rangą przedstawicieli Unii Europejskiej do Kijowa na 9 maja. Celem tego zaproszenia jest pokazanie jedności dyplomatycznej oraz „przeciwwaga” dla corocznej parady wojskowej organizowanej przez putina w Moskwie.
Minister spraw zagranicznych Ukrainy Andrii Sybiha zaapelował do swoich europejskich kolegów, by „pokazali naszą jedność i determinację w obliczu największej agresji w Europie od czasów II wojny światowej”. Dodatkowo prezydent Wołodymyr Zełenski wyraził chęć spotkania z przywódcami tzw. „koalicji chętnych” w celu omówienia gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy po ewentualnym zawieszeniu broni z rosją.
Ten dyplomatyczny gest ma przede wszystkim znaczenie technologiczne i wizerunkowe. Jest wyraźnie ukierunkowany na odwrócenie uwagi od wydarzeń w Moskwie i podkreślenie wsparcia Ukrainy przez europejskich partnerów. Nieprzypadkowo też wybrano datę — chodzi o symboliczną 80. rocznicę kapitulacji Niemiec.

Kogo zaprasza Ukraina, a kogo rosja
Ukraina zwraca się do europejskich przywódców z zaproszeniem do odwiedzenia Kijowa 9 maja, chcąc w ten sposób pokazać jedność i wsparcie w obliczu trwającej agresji ze strony rosji. Zaproszenia kierowane są do państw, które mają bezpośredni związek z historią II wojny światowej i wspierają Ukrainę w jej walce o suwerenność. Najbardziej logicznym i symbolicznym gościem byłby przyszły kanclerz Niemiec Friedrich Merz — i trudno nie zrozumieć, dlaczego to właśnie niemiecki gość miałby tak istotne znaczenie.
W tym samym czasie rosja przygotowuje się do przeprowadzenia tradycyjnej, pompatycznej parady wojskowej w Moskwie, zapraszając przywódców takich państw jak Chiny, Brazylia, Indie, Słowacja, Serbia, Izrael i innych. Wiele z tych zaproszeń budzi uzasadnione pytania co do ich stosowności, biorąc pod uwagę czysto historyczny kontekst.
Chiny, na przykład, de facto nie brały udziału w wojnie przeciwko nazistowskim Niemcom. Głównym wrogiem Państwa Środka była Japonia, a krwawy konflikt między nimi trwał długo przed rokiem 1939 i po 9 maja 1945. Brazylia rzeczywiście uczestniczyła w wojnie z faszystami na kontynencie europejskim, jednak jej wkład był bardzo ograniczony i nigdy nie była uznawana za jedno z głównych państw zwycięzców. Indie bez wątpienia walczyły po stronie koalicji antyhitlerowskiej, ale w dużej mierze przymusowo, będąc wówczas kolonią brytyjską. Co więcej, większość indyjskich żołnierzy walczyła z Japończykami, a nie z Europejczykami. I tak dalej.
Co istotne: nikt w żaden sposób nie próbuje umniejszać wkładu poszczególnych państw w walkę z państwami Osi podczas II wojny światowej. Każda ofiara złożona na ołtarzu zwycięstwa miała znaczenie.
Jednak 9 maja — w radzieckiej i postsowieckiej historiozofii, jak i w obecnej rosyjskiej ideologii — to przede wszystkim zwycięstwo ZSRR nad Hitlerem i III Rzeszą. I gdyby radzieccy historycy XX wieku usłyszeli o „kluczowej roli Chin i Brazylii w zwycięstwie nad Niemcami” — z pewnością byliby mocno zaskoczeni.
Tym samym udział tych krajów w moskiewskiej paradzie wygląda bardziej na gest politycznego poparcia dla rosji, niż na formę uczczenia pamięci historycznej i poległych w tamtej wojnie. To albo „klub przyjaciół rutina” (jak prezydent Białorusi, prezydent Serbii, premier Słowacji itd.), albo wielcy partnerzy handlowi — tacy jak Chiny czy Indie. Ani więcej, ani mniej.

Od pamięci do propagandy: jak zmieniła się parada 9 maja
Parada z okazji 9 maja w Moskwie przeszła znaczącą ewolucję od czasu swojego powstania. Przez pierwsze 20 lat po 1945 roku nie była w ogóle organizowana, a współczesny jej kształt pojawił się dopiero za czasów sekretarza generalnego Leonida Brezhniewa.
Istnieje jednak kluczowa różnica: w czasach sowieckich było to przede wszystkim „święto ze łzami w oczach” — jasny, ale jednocześnie smutny dzień, kiedy weterani zbierali się, by wznieść kieliszek za poległych towarzyszy i z bólem wspominać grozę wojny. Wówczas wszyscy powtarzali: „Nigdy więcej!”, a nie „Możemy powtórzyć!”.
W 1995 roku, z okazji 50-lecia zwycięstwa nad nazizmem, parada w Moskwie zgromadziła przywódców ponad 55 państw, w tym prezydenta USA Billa Clintona, kanclerza Niemiec Helmuta Kohla i premiera Wielkiej Brytanii Johna Majora. Był to symbol jedności i wspólnego uczczenia pamięci ofiar wojny.
Nie było tam ani militaryzmu, ani agresji. Co więcej, w tym samym czasie podobne uroczystości odbywały się także w Kijowie.
Z czasem jednak parada zmieniła swój charakter i przekształciła się w instrument propagandy politycznej. Pod rządami vladimira putina, począwszy od lat 2000, obchody 9 maja nabrały charakteru militarystycznego, koncentrując się na pokazie siły rosyjskiego wojska.
W 2015 roku, podczas obchodów 70. rocznicy zwycięstwa, parada w Moskwie była wyjątkowo spektakularna — z udziałem najnowszego uzbrojenia, w tym międzykontynentalnych rakiet jądrowych. Nacisk położono na rosyjską dumę narodową, potęgę wojskową i agresywną narrację kremla. To wyraźny sygnał przesunięcia akcentów: od czci dla milionów poległych — do demonstracji siły i wpływów.
Dzisiejsza parada w Moskwie coraz bardziej przypomina zjazd przywódców krajów autorytarnych lub wspierających takie reżimy. Zaproszenia otrzymują państwa, które nie miały bezpośredniego udziału w zwycięstwie nad nazizmem, ale wspierają rosję na arenie międzynarodowej.
To dowodzi, że parada nie służy już pamięci historycznej, lecz stała się narzędziem budowania politycznych sojuszy i wspierania reżimu putina. Taki sposób obchodów brutalnie wypacza historyczny kontekst i zamienia dzień pamięci o milionach ofiar w instrument politycznej manipulacji.

Opinia eksperta
Politolog Volodymyr Fesenko uważa pomysł zaproszenia do Kijowa na 9 maja szeregu europejskich przywódców za interesujący i konstruktywny. Zgadza się, że chodzi tu o symboliczną walkę z rosyjskimi narracjami, a także o uniemożliwienie rosji zawłaszczenia zwycięstwa w II wojnie światowej.
„Bez wątpienia to odpowiedź na putinowskie ‘pobedobesije’ w Moskwie. To pokazanie, że putin nie może sprywatyzować zwycięstwa w II wojnie światowej. To było wspólne zwycięstwo koalicji antyfaszystowskiej, a nie tylko ZSRR. Co więcej, w Armii Czerwonej walczyli także Ukraińcy i wiele innych narodów republik radzieckich. Chcemy więc pokazać, że to zwycięstwo było wspólne i nie należy wyłącznie do Kremla. Drugim ważnym celem jest solidarność z Ukrainą. To pokazanie, że trwa wojna, w której Ukraina broni swojej niepodległości. Tak jak kiedyś walczono z faszyzmem i agresywną polityką Hitlera, tak dziś Ukraina walczy z agresywną polityką putina. To lekcja: nie wolno powtarzać błędów, które prowadzą do nowej agresji.
To gest wsparcia i solidarności z Ukrainą. A jednocześnie powstaje podwójny przekaz: nie tylko wsparcie dla Ukrainy, ale i przeciwstawienie się rosji. To swego rodzaju kontrakcja wobec prób putina wykorzystania 80. rocznicy zwycięstwa nad faszyzmem do celów propagandowych. Być może warto byłoby zorganizować tę inicjatywę 8 maja? To kwestia do dyskusji. Ale moim zdaniem to nie ma większego znaczenia. 9 maja zapewnia wyrazisty kontrast: gdy w Moskwie zbiorą się głównie liderzy autorytarnych reżimów, w Kijowie będą przywódcy Europy. To będzie symboliczne przeciwstawienie, które pokaże, że świat nadal odrzuca i potępia politykę putina” — przekonuje Volodymyr Fesenko.

Podsumowanie: Zaproszenie Ukrainy skierowane do europejskich przywódców, by odwiedzili Kijów 9 maja, to swoista technologia polityczna, mająca na celu przeciwdziałanie rosyjskiej propagandzie oraz zademonstrowanie międzynarodowego wsparcia. Ten gest podkreśla, jak ważna jest pamięć historyczna we współczesnej polityce oraz jak wydarzenia przeszłości wpływają na teraźniejszość.
Jednak w szerszym kontekście wykorzystywanie historycznych dat do celów politycznych budzi pewne obawy. Owszem, jest to praktyka powszechna niemal we wszystkich krajach i wśród większości polityków na świecie. Ale zamiast łączyć narody i wspólnie czcić historię, tego typu działania coraz częściej prowadzą do polaryzacji oraz manipulacji pamięcią historyczną.
To wszystko świadczy o tym, że ludzkość nadal nie wyciągnęła właściwych wniosków z historii. Gdyby vladimir putin i jego otoczenie rzeczywiście szanowali własną przeszłość oraz ofiary II wojny światowej, nigdy nie rozpoczęliby nowej, agresywnej wojny przeciwko Ukrainie, której ponad 7 milionów obywateli poległo na frontach w latach 1941–1945.