
Główny wniosek z negocjacji w Waszyngtonie — przynajmniej nie był on wyraźnie negatywny dla prezydenta Zełenskiego.
Przecież szef państwa mógł wrócić z zaprzestaniem przekazywania informacji wywiadowczych, całkowitą odmową jakiegokolwiek wsparcia wojskowego, zamrożeniem pomocy finansowej i tak dalej. Czyli najgorsze się nie wydarzyło. Strony zgodziły się na dalsze negocjacje. A to oznacza, że wojna trwa. To po pierwsze.
Po drugie — nie wprowadzono żadnych sankcji wobec putina. Jeszcze kilka tygodni temu Amerykanie obiecywali, że jeśli putin nie zakończy wojny, będą sankcje. Ale nie, to się nie stało.
Jednak Zełenski też nie pozostał na przegranej pozycji w tej sytuacji. I wszystko, wygląda na to, będzie kontynuowane podczas rozmów trójstronnych. Możliwe, że odbędą się one za tydzień lub dwa. Na razie wszystko jest niejasne, data nie jest ustalona, miejsce też. Francuzi piszą o Genewie, ale myślę, że to jednak nie ona. Jest wreszcie Budapeszt, Bliski Wschód, Stambuł. Opcje się znajdą — gdyby było tylko chęć.
Sądząc po wypowiedziach Uszakowa, rozmowa z Trumpem oceniana jest pozytywnie. Jednak putin na pewno się nie spieszy. Jego główny rezultat od czasów Alaski to przekierowanie piłki na pole Zełenskiego. Ale Zełenski potrafił wyjść z trudnej sytuacji, w której ryzykował, że stanie się nie częścią rozwiązania problemu, lecz samym problemem. I to jest ten pozytyw, z którym prezydent Ukrainy wraca z Waszyngtonu.
Jednak wojna trwa. Dlatego mamy nadzieję na najlepsze, ale przygotowujemy się na najgorsze.
Andrij Zołotariow