
W mediach pojawił się pomysł do przetestowania.
Podobno Wołodymyr Zełenski mógłby pojechać na Alaskę i, jeśli warunki się ułożą — dołączyć do rosyjsko-amerykańskiego spotkania. Oczywiście mam nadzieję, że nikt z Ukrainy tam nie pojedzie.
Po pierwsze, byłoby to wsparcie błędnej decyzji Donalda Trumpa o wyborze miejsca spotkania USA, które wyprowadza z międzynarodowej izolacji i legalizuje rosyjskiego zbrodniarza wojennego. Nawiasem mówiąc, to może być jedyny efekt rosyjsko-amerykańskiego spotkania, poza tymi zagadkowymi motywami i tematami, o których nikt publicznie nie powie.
Po drugie, siadać do stołu, przy którym już jedli dwaj inni, jakoś nie wypada.
Po trzecie i co najważniejsze — takie podejście do kierownictwa Ukrainy — bycie „na podtancówce” i „na podchwytce” — absolutnie nie odpowiada poziomowi podmiotowości kraju, który Wywalczyły Siły Obronne Ukrainy ogromną ceną dla dyplomacji.
W ogóle spotkanie w formacie Zełenski–Trump–putin niesie ze sobą wiele ryzyk. Mogą rozegrać to w cztery ręce...
Donald Trump najwyraźniej pełni rolę mediatora nie jako obserwator z dystansu (jak to było podczas negocjacji w Arabii Saudyjskiej) czy aktywnego obserwatora (jak w Turcji), lecz bardzo zaangażowanego pośrednika (taka funkcja istnieje w prawie dyplomatycznym i ma przykłady w historii stosunków międzynarodowych), choć raczej nie jako mediator neutralny.
Ukraina teraz powinna unikać uczestniczenia w imitacji rozmów pokojowych (na taki rezultat nawet się nie nastawiać), a przeprowadzić dwustronne spotkania z liderami krajów partnerskich, w tym z USA, Niemcami, Wielką Brytanią, Francją, a ostatecznie zorganizować wielostronny szczyt, gdzie wszyscy będą przy stole z skoordynowaną, jasną i silną pozycją negocjacyjną, i nie zostawią Ukrainy samej.
Walery Czalyj