
Negocjacje międzynarodowe to zawsze skomplikowana gra dyplomacji, interesów i kontekstów. Jednak za fasadą oficjalnych spotkań, oświadczeń i uśmiechów często stoi mniej widoczna, ale kluczowa postać — tłumacz.
To nie tylko osoba mechanicznie przekładająca słowa z jednego języka na drugi. To pośrednik między kulturami, kontekstami politycznymi, emocjami i intencjami. Od jego pracy może zależeć sukces lub porażka rozmów, skuteczność dialogu międzynarodowego, a nawet podjęcie strategicznych decyzji państwowych.
W dzisiejszym świecie dyplomacja wymaga nie tylko biegłości politycznej, ale również pełnej precyzji w komunikacji. Rezygnacja z usług profesjonalnych tłumaczy może prowadzić do poważnych nieporozumień, które realnie wpływają na relacje międzynarodowe.
Według nieoficjalnych doniesień, obecne kierownictwo Ukrainy nie jest szczególnie przychylne pracy tłumaczy. Zachodnie media informują, że zarówno prezydent Wołodymyr Zełenski, jak i szef jego kancelarii, Andrij Jermak, preferują prowadzenie rozmów po angielsku bez pośrednictwa profesjonalnych tłumaczy.
O ile znajomość języka angielskiego przez prezydenta — jak piszą dziennikarze — można określić jako „średnią”, o tyle angielski szefa kancelarii określany jest jako „kiepski”, by nie powiedzieć „słaby”. Media zagraniczne podkreślają, że ukraińskie kierownictwo niemal z zasady odmawia korzystania z usług tłumaczy i prowadzi rozmowy z partnerami zagranicznymi bezpośrednio w języku angielskim. Czasem prowadzi to do nieporozumień, które mogą eskalować do poziomu konfliktu — jak miało to miejsce w przypadku incydentu z Donaldem Trumpem w Białym Domu.
Portal UA.News zebrał kilka kuriozalnych przykładów z historii, kiedy zagraniczni politycy i liderzy rezygnowali z pomocy tłumacza i posługiwali się językiem obcym — i sprawdził, jakie były tego konsekwencje. W tym artykule wyjaśniamy także, dlaczego rola tłumacza w negocjacjach międzynarodowych jest absolutnie nie do przecenienia i dlaczego nie warto z niej rezygnować — nawet jeśli doskonale znasz język obcy.
Kiedy język ma znaczenie: zabawne przypadki z historii, w których lepiej było skorzystać z tłumacza
Guido Westerwelle i słaba znajomość angielskiego
W 2009 roku ówczesny minister spraw zagranicznych Niemiec, Guido Westerwelle, odmówił odpowiadania na pytania w języku angielskim podczas konferencji prasowej, oświadczając: „W Niemczech normalnie mówi się po niemiecku”. Decyzja ta spotkała się z krytyką. Dlaczego? Bo w rzeczywistości jego znajomość angielskiego była zbyt słaba, by skutecznie komunikować się na arenie międzynarodowej. Podkreśliło to, jak ważna jest biegłość językowa — lub skorzystanie z profesjonalnego tłumacza — w dyplomacji.
Benito Mussolini: rezygnacja z tłumaczy i jej konsekwencje
Włoski dyktator faszystowski Benito Mussolini podczas spotkań z Adolfem Hitlerem nalegał, by rozmawiać bez udziału tłumaczy — mimo że jego znajomość niemieckiego była bardzo ograniczona. I to delikatnie mówiąc: Duce, jak wielu w tamtym czasie, pod wpływem politycznych realiów próbował uczyć się języka niemieckiego i przypodobać się przywódcy III Rzeszy. W rzeczywistości jednak nigdy go dobrze nie opanował, myląc nawet podstawowe słowa i zwroty. To prowadziło do licznych nieporozumień i utrudniało przebieg negocjacji. Według niepotwierdzonych informacji Hitler miał w wąskim gronie nazywać Mussoliniego „tym włoskim idiotą”. Choć brak na to historycznych dowodów, przykład ten wyraźnie pokazuje, jak ryzykowna może być rezygnacja z usług profesjonalnego tłumacza w kontaktach międzynarodowych.
Benjamin Disraeli: językowe wyzwanie na Kongresie Berlińskim
Podczas Kongresu Berlińskiego w 1878 roku ówczesny premier Wielkiej Brytanii, Benjamin Disraeli, postanowił przemówić po francusku, łamiąc obowiązujący protokół dyplomatyczny. Wywołało to konsternację wśród delegatów, ponieważ jego wymowa była słaba, a wielu nie rozumiało, o czym właściwie mówi brytyjski lider. Ten przypadek po raz kolejny pokazuje, jak ważne jest przestrzeganie ustalonych norm językowych w kontaktach międzynarodowych.
Jan Masaryk: dyplomatyczna odpowiedź na językową prowokację
W 1936 roku niemiecki ambasador Joachim von Ribbentrop wysłał zaproszenia na bal dyplomatyczny do brytyjskich dyplomatów w języku niemieckim, łamiąc tradycję używania francuskiego jako oficjalnego języka dyplomacji. Czeski ambasador Jan Masaryk, znany z postawy antyfaszystowskiej, odpowiedział w godny sposób: napisał odpowiedź w języku czeskim. W ślad za nim poszli inni ambasadorzy i zaczęli korespondować w swoich ojczystych językach. Spowodowało to prawdziwy chaos w niemieckiej ambasadzie, ponieważ nie dysponowano tłumaczami wszystkich języków. Przypadek ten pokazuje, jak istotne jest przestrzeganie językowego protokołu w stosunkach międzynarodowych.
Tony Blair: językowa wpadka we Francji
W 1998 roku premier Wielkiej Brytanii Tony Blair, pewny swojej znajomości języka francuskiego, którego uczył się na studiach, postanowił poprowadzić konferencję prasową we Francji bez pomocy tłumacza. Podczas wystąpienia chciał wyrazić swój szacunek wobec premiera Francji Lionela Jospina. Niestety, przez językową pomyłkę wypowiedział zdanie, które w dosłownym tłumaczeniu brzmiało jak „pragnę Lionela Jospina” w sensie seksualnym, zamiast „podziwiam Lionela Jospina” jako polityka. Wypowiedź wywołała zakłopotanie na sali, a później stała się przedmiotem żartów w europejskich mediach.
Kevin Rudd i wielokrotne orgazmy
Premier Australii w połowie pierwszej dekady XXI wieku, Kevin Rudd, który w młodości uczył się mandaryńskiego dialektu języka chińskiego, podczas oficjalnej wizyty w Chinach postanowił przemawiać bez pomocy tłumacza. Chciał w ten sposób wyrazić szacunek dla narodu chińskiego. Pomysł był dobry, ale wykonanie — nieco mniej. W swoim przemówieniu zamierzał podkreślić bliskie relacje między Australią a Chinami, jednak przez językową pomyłkę powiedział zdanie, które można było zrozumieć jako: „Australia i Chiny przeżywają jednoczesne orgazmy w swoich relacjach” — zamiast: „Australia i Chiny przeżywają jednoczesny wzrost relacji”. Pomyłka wywołała szok i konsternację wśród słuchaczy oraz stała się przedmiotem licznych żartów i komentarzy w międzynarodowych mediach. Niektóre zachodnie serwisy ironizowały, że dobrze chociaż, iż te orgazmy są „nie tylko wzajemne, ale nawet wielokrotne”.
Jimmy Carter: dyplomatyczna wpadka w Polsce
Ta historia nie była całkowicie winą prezydenta USA, lecz jego tłumacza — jednak z racji komiczności sytuacji warto ją tu przytoczyć.
W grudniu 1977 roku nowo wybrany prezydent Jimmy Carter rozpoczął swoją pierwszą zagraniczną podróż od wizyty w ówczesnej socjalistycznej Polsce. Podczas przemówienia powitalnego na lotnisku w Warszawie wyraził chęć „poznania aspiracji narodu polskiego dotyczących przyszłości”. Jednak jego tłumacz, Stephen Seymour, mający wówczas ograniczone doświadczenie w tłumaczeniu ustnym, nieporadnie oddał jego słowa. Przeinaczenia były poważne: zdanie „wyleciałem dziś rano ze Stanów Zjednoczonych” zostało przetłumaczone jako „opuściłem Stany Zjednoczone, by już nigdy nie wrócić”, a „chcę poznać dążenia narodu polskiego” zabrzmiało jako „pragnę narodu polskiego” — w znaczeniu jednoznacznie seksualnym. Błędy te wywołały nerwowy śmiech wśród zgromadzonych i stały się obiektem licznych komentarzy medialnych. Tłumacz Seymour został zwolniony już następnego ranka.
John Kennedy, który pokochał pączki
Podczas swojej wizyty w Berlinie Zachodnim w 1962 roku John F. Kennedy wygłosił inspirujące przemówienie, które zaczynało się słowami: „Dwa tysiące lat temu słowa, które człowiek mógł wypowiedzieć z największą dumą, brzmiały: Civis Romanus sum (Jestem obywatelem Rzymu). Dziś, w wolnym świecie, najpiękniejsze słowa to Ich bin ein Berliner” – mając na myśli, że jest „jednym z berlińczyków”. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie drobna lingwistyczna pułapka: użycie przedimka ein w tej frazie sprawiło, że zdanie można było zinterpretować dosłownie jako: „Jestem pączkiem z dżemem”. Bo właśnie tak – ein Berliner – w niektórych regionach Niemiec nazywa się posypanego cukrem pudrem pączka z nadzieniem owocowym. Choć większość berlińczyków zrozumiała intencję Kennedy’ego i doceniła jego gest, historia tej wpadki do dziś z uśmiechem wspominana jest przez niemieckie media i starszych mieszkańców RFN.

Zawód pomiędzy słowami a władzą: rola tłumaczy w negocjacjach międzynarodowych
A mówiąc poważnie — negocjacje międzynarodowe to zawsze złożona gra dyplomacji, interesów i kontekstów. Tłumaczenie w polityce zagranicznej to osobna, wyspecjalizowana dziedzina, wymagająca długiego przygotowania — zarówno filologicznego, jak i kulturowo-politycznego oraz psychologicznego.
Tłumacz polityczny musi nie tylko perfekcyjnie opanować języki, ale też subtelnie wyczuwać styl wypowiedzi, poziom napięcia oraz dyplomatyczną wagę każdego zdania. Musi znać zasady protokołu, hierarchie, zwyczaje oraz być w stanie oddać nie tylko dosłowny sens słów, ale i ich emocjonalny kontekst.
Tłumaczenie sztuki Szekspira dla teatru to poezja i artyzm. Ale tłumaczenie rozmów między głowami państw — to już polityka. A tu stawką są nie tylko niuanse, ale również realne decyzje, interesy państw i ogromna odpowiedzialność.
Oznacza to, że tłumaczenie sztuki Szekspira dla teatru to poezja i artyzm. Natomiast tłumaczenie rozmów między głowami państw — to już polityka. W grę wchodzą zupełnie inne ryzyka i ogromna odpowiedzialność.
Rola tłumacza w negocjacjach nie ogranicza się do dosłownego przekładu słów. Bardzo często to właśnie on „gasi” potencjalnie niebezpieczne lub zbyt emocjonalne wypowiedzi, zastępując je łagodniejszymi sformułowaniami. Nie wynika to z braku kompetencji, lecz z pełnej świadomości, że ton dyplomatyczny stanowi jedno z narzędzi polityki międzynarodowej.
Przykładowo: jeśli przywódca jednego z państw ostro skomentuje działania partnera, tłumacz może świadomie i umiejętnie użyć bardziej dyplomatycznych sformułowań, by zachować atmosferę dialogu i konstruktywnej rozmowy. Właśnie na tym polega sztuka tłumaczenia dyplomatycznego — gdzie celem nie jest po prostu wierne oddanie słów, lecz utrzymanie otwartego kanału komunikacji.
Co więcej, tłumacze w praktyce kształtują rytm negocjacji. Podczas tłumaczenia konsekutywnego (a to najczęstszy typ tłumaczenia w rozmowach na najwyższym szczeblu) tworzą naturalne pauzy, w których polityk może się zastanowić, doprecyzować stanowisko lub zareagować na wypowiedź partnera. Często to właśnie te kilka sekund decyduje o powodzeniu rozmów — to wtedy rodzi się kompromisowa formuła lub udaje się uniknąć eskalacji.
Jednym z mniej publicznych, ale wyjątkowo ważnych aspektów pracy tłumaczy jest ich potencjalna rola jako źródła informacji dla służb wywiadowczych. Historycznie, w wielu krajach — m.in. w Stanach Zjednoczonych, кosji, Francji czy Izraelu — tłumacze pracujący z najwyższymi przedstawicielami państwa są albo powiązani z wywiadem, albo przechodzą specjalistyczne procedury weryfikacyjne.
Często posiadają oni dostęp do informacji niejawnych. To właśnie tłumacze jako pierwsi słyszą nie tylko oficjalne deklaracje, lecz także zakulisowe wypowiedzi. Ich obecność umożliwia szybki przepływ informacji do ośrodków analitycznych, a także bieżące monitorowanie zmian tonu wypowiedzi, logiki argumentacji czy nieoficjalnych sygnałów wysyłanych przez partnerów. W realiach, gdzie losy wojny lub pokoju mogą zależeć od niuansów słownych, taka wiedza ma znaczenie strategiczne.

Rola tłumacza często wykracza poza czysto językową funkcję. W wielu sytuacjach staje się on pomostem komunikacyjnym — zaufaną osobą, która rozumie nie tylko słowa, ale też kontekst, polityczne uwarunkowania oraz osobowość rozmówcy. Dlatego doświadczeni przywódcy wybierają sprawdzonych tłumaczy i niechętnie ich zmieniają bez wyraźnej potrzeby. To nie jest jedynie pracownik techniczny — to osoba, od której zależy, jak zostaniesz usłyszany. A w dyplomacji i polityce międzynarodowej może to mieć kluczowe znaczenie.
Każde państwo, które poważnie traktuje swoją politykę zagraniczną, powinno nie tylko kształcić tłumaczy, lecz także inwestować w rozwój całej szkoły tłumaczeń dyplomatycznych — opartej na doskonałej znajomości języków, polityki, historii i kwestii bezpieczeństwa. W przeciwnym razie nawet najlepsze przekazy mogą zostać niezrozumiane — albo, co gorsza, zrozumiane opacznie.
To kluczowa kwestia: nawet jeśli dobrze znasz język, nie powinieneś polegać wyłącznie na własnych umiejętnościach. Lepiej powierzyć to zadanie prawdziwemu profesjonaliście. A jeśli znajomość języka partnera jest tylko przeciętna, tym bardziej warto „zlecić” część procesu negocjacyjnego tłumaczowi.
Nie ma w tym nic wstydliwego ani kompromitującego — to standardowa, profesjonalna praktyka dyplomatyczna. Oczywiście, świetnie, jeśli przywódcy państw znają języki obce i swobodnie się nimi posługują. Takie intelektualne ambicje zasługują na uznanie. Ale gdy w grę wchodzą kluczowe kwestie współpracy międzynarodowej — znacznie rozsądniej jest powierzyć ich komunikację wykwalifikowanym ekspertom.