
Kiedy prezydent podczas spotkania z frakcją mówił o możliwych „trudnych decyzjach”, przede wszystkim chodziło o presję na korpus deputowanych i parlament.
W ten sposób prezydent dawał deputowanym do zrozumienia — nie chcę używać słowa „groził” — że w przypadku braku konsolidacji władzy, braku efektywnego funkcjonowania parlamentu, który coraz bardziej się destabilizuje, władza może podjąć twarde, niepopularne decyzje. Dlatego przede wszystkim było to skierowane do korpusu deputowanych, ponieważ na spotkanie z prezydentem przyszła zaledwie połowa frakcji.
Najmniej prawdopodobne jest, że retoryka o „trudnych decyzjach” dotyczyła możliwych ustępstw Ukrainy w ramach porozumień pokojowych, ponieważ takie ustępstwa są dziś odrzucane przez ukraińskie władze. Zamiast tego władze uważają, że nawet publiczne omawianie takich ustępstw może zdemoralizować kraj, osłabić zdolności Sił Zbrojnych oraz wsparcie zewnętrzne. Tak więc jeśli takie scenariusze ustępstw są rozważane, to dzieje się to głęboko za kulisami i niepublicznie.
Również prawdopodobne jest, że chodziło o „dokręcanie śruby”: wprowadzenie trybu oszczędności budżetowej i deficytu, ograniczenie istniejącego zakresu praw i wolności obywateli, zaostrzenie procesów mobilizacyjnych. Dziś jest to bardziej możliwe.
Ale najbardziej prawdopodobne jest to, że to po prostu sygnał dla deputowanych, że muszą się zjednoczyć, zebrać siły i dalej pracować w ramach prezydenckiej pionowej struktury zarządzania. W przeciwnym razie prezydent będzie zmuszony podjąć twarde decyzje zarówno dotyczące systemu zarządzania, jak i trybu, w jakim dziś funkcjonuje społeczeństwo, armia oraz gospodarka.
Ruslan Bortnik