
W pewnym sensie jest jeszcze za wcześnie, by komentować spotkanie w Londynie, ponieważ same rozmowy dopiero się odbędą.
Bardzo wymowny jest jednak już sam fakt ich organizacji w Londynie, szczególnie że delegacja brytyjska uczestniczyła wcześniej w rozmowach w Paryżu. To, że strony zdecydowały się kontynuować negocjacje właśnie w Londynie, pokazuje, że administracji USA zależy na osiągnięciu porozumienia nie tylko z brytyjskimi liderami politycznymi, ale również z tamtejszymi elitami.
Potrzebne jest zatem spotkanie w Londynie, któremu będą towarzyszyć zarówno rozmowy formalne, jak i nieformalne. Mówiąc inaczej, aby osiągnąć sukces w procesie pokojowym, konieczny jest swego rodzaju „sojusz amerykańsko-brytyjski” – zjednoczenie stanowisk w sprawie przyszłej umowy pokojowej.
Londyńskie rozmowy to także uznanie wpływu, jaki dziś stolica Wielkiej Brytanii wywiera na przebieg wojny rosyjsko-ukraińskiej. Jednocześnie jednak oznacza to również przerzucenie części odpowiedzialności na Brytyjczyków za jej dalszy rozwój. Widzimy też wyraźnie oznaki nieufności ze strony Moskwy, która obawia się, że w Londynie może dojść do zmian w projektach porozumień wcześniej uzgodnionych w Paryżu.
Dlatego uważam, że te rozmowy w Londynie staną się swoistym „Rubikonem” dla obecnego etapu negocjacji. Po nich stanie się jasne, czy sytuacja zmierza w kierunku wygaszania konfliktu i uregulowania go, czy też będzie się pogłębiać, prowadząc do eskalacji i kolejnego kryzysu.
Rusłan Bortnik