
Pomysł zaproszenia przedstawicieli UE do Kijowa 9 maja to odpowiedź na „zwycięską histerię” putina w Moskwie.
Ma to zarówno wymiar polityczny, jak i propagandowy. To demonstracja, że putin nie może zawłaszczyć zwycięstwa w II wojnie światowej, które było wspólnym sukcesem antyfaszystowskiej koalicji, a nie wyłącznym dziełem ZSRR. W Armii Czerwonej walczyli przecież zarówno Ukraińcy, jak i przedstawiciele wielu innych narodów republik radzieckich. Innymi słowy, chcemy pokazać, że zwycięstwo to było wspólne – i nie należy do Kremla.
Drugim ważnym celem jest okazanie solidarności z Ukrainą. To jasny sygnał, że toczy się wojna, w której Ukraina broni swojej niepodległości. Tak jak kiedyś walczono z faszyzmem i agresywną polityką Hitlera, tak dziś Ukraina walczy z agresywną polityką putina. To również lekcja, że nie wolno powtarzać błędów, które prowadzą do eskalacji agresji.
W tej inicjatywie jest zatem racjonalne jądro – to akt wsparcia dla Ukrainy i wyraz solidarności. Jednocześnie niesie podwójny przekaz: nie tylko poparcie, ale i wyraźne przeciwstawienie się rosji. To swoista odpowiedź na próbę putina zrobienia propagandowego spektaklu z okazji 80. rocznicy zwycięstwa nad nazistowskimi Niemcami.
Można się jednak zastanawiać, czy nie lepiej było zorganizować to 8 maja? To kwestia dyskusyjna. Moim zdaniem nie ma to jednak kluczowego znaczenia. 9 maja to data, która podkreśli kontrast: podczas gdy w Moskwie zbiorą się głównie autorytarni przywódcy, w Kijowie będą obecni liderzy Europy. To będzie prawdziwie symboliczna opozycja, która jasno pokaże, że stosunek do putina i jego polityki się nie zmienił – to nadal odrzucenie i potępienie.
Wołodymyr Fesenko