We wtorek, 27 lutego, polscy funkcjonariusze organów ścigania zatrzymali na granicy Polski i Białorusi ukraińskiego dziennikarza Mykhaila Tkacha, który obecnie przygotowuje materiał o tranzycie produktów z rosji przez Białoruś do Polski.
Funkcjonariusze usunęli część materiału filmowego i naruszyli szereg zasad zatrzymania. Później twierdzili, że informacje o zatrzymaniu Tkacha były fałszywe.
UA News zebrało informacje na temat zatrzymania ukraińskich dziennikarzy, a także prawdziwej sytuacji z rosyjskimi produktami i ich tranzytem do Polski.
O zatrzymaniu Michaiła Tkacha
27 lutego polscy funkcjonariusze organów ścigania zatrzymali dziennikarza Ukraińskiej Prawdy Mykhaila Tkacha wraz z jego kamerzystą Yaroslavem Bondarenko. Do zatrzymania doszło w pobliżu granicy polsko-białoruskiej, kiedy dziennikarz kręcił materiał o tranzycie produktów między Polską, rosją i Białorusią.
W poście na Facebooku Mychajło Tkacz napisał, że początkowo dziesięciu milicjantów i dwóch ubranych po cywilnemu funkcjonariuszy służb specjalnych zaczęło zadawać mężczyznom pytania w rodzaju «Dlaczego tu stoicie?».
Później jednak Tkach i Bondarenko zostali zatrzymani i odbyło się prawdziwe przesłuchanie.
«Skończyło się na tym, że przesłuchiwali mnie przedstawiciele polskich służb specjalnych:
- 'Skąd wiem o handlu z rosją i Białorusią?
- Czy komuś o tym mówiłem?
- Kto jeszcze o tym wie i skąd?
- Kiedy będzie opublikowany artykuł?
- Z kim rozmawiam w Ukrainie?
- Czy przedstawiciele ukraińskiego rządu mają te informacje?
Rozumiem ich pracę, ale mam własną pracę do wykonania. Od dawna nie byliśmy tak traktowani. Szkoda tego filmu. Ale nakręcimy kolejny. Może handel z krajami-agresorami i krajami sponsorującymi terroryzm ustanie i nie będzie czego filmować. W międzyczasie przepraszam jest zdecydowanie ważną społecznie informacją. W szczególności dla polskiego społeczeństwa», - napisał Tkach.
Po aresztowaniu funkcjonariusze organów ścigania usunęli część materiału i uszkodzili sprzęt. Tkach i kamerzysta byli przetrzymywani w biurze komendanta przez co najmniej 4 godziny, a następnie wypuszczeni dopiero po uzyskaniu zgody z góry. Przez cały ten czas dziennikarze nie mogli się z nikim skontaktować.
Ukraińcy byli przesłuchiwani nie tylko przez funkcjonariuszy policji, ale także przez członków polskich służb specjalnych. Jednocześnie podczas zatrzymania policjanci rozmawiali wyłącznie po polsku, a w gabinecie komendanta - po angielsku. Ukraińców pytano, czy powiedzą publicznie, że zostali zatrzymani.
Dziennikarz zauważył również, że policja i przedstawiciele służb specjalnych zachowywali się dość ostro.
«Zaczęli chwytać nasze kamery i przeszukiwać nas. Potem zaprowadzili nas do biura komendanta. Około 10 osób zaczęło przeszukiwać nasz samochód, nas, wyrzuciło nasze rzeczy na maskę, zabrało wszystkie karty pamięci z aparatów, zabrało wszystkie telefony i dokumenty. Podczas przesłuchania w biurze komendanta powiedziałem im, że jesteśmy dziennikarzami i powiedzieliśmy, że filmujemy, jak Polska handluje z rosją przez Białoruś i jak Polska handluje z Białorusią, jak produkty rolne trafiają z rosji i Białorusi do Polski. Było jasne, że przedstawiciele polskich służb specjalnych byli przerażeni. Zaczęli mnie pytać, kto jeszcze o tym wie, czy wiedzą o tym ukraińskie władze i ukraiński rząd. Pytali mnie, kim są nasze źródła, jak się o tym dowiedzieliśmy i jak długo pracowaliśmy nad tym tematem», - powiedział Tkach.
Dziennikarz powiedział również, że jedyną osobą, z którą udało mu się skontaktować, była redaktor naczelna Ukraińskiej Prawdy, Sevhil Musayeva. Następnie funkcjonariusze organów ścigania zabrali telefony.
Sevhil Musayeva skomentowała sytuację w następujący sposób: «Jesteśmy oburzeni tą sytuacją, która została unormowana dopiero po nagłośnieniu i przy wsparciu Ambasady Ukrainy w Polsce. Zespół UP dziękuje Ambasadorowi i Konsulowi za szybką reakcję i obojętność».
Później ambasador Ukrainy w Polsce, Vasyl Zvarych, powiedział, że rzeczywiście interweniował w sprawie zatrzymania dziennikarza.
«Filmowali ruch pociągów, uruchomili drona. Policja postanowiła sprawdzić, kto to jest, aby upewnić się, że nie są to prowokatorzy. Sprawa została szybko wyjaśniona», - zapewnił dyplomata.
Co na to Polacy?
Wieczorem 27 lutego służby prasowe podlaskiej policji opublikowały krótki komunikat o «nieprawdziwości» informacji o zatrzymaniu ukraińskiego dziennikarza.
«Uwaga, fake news! Podlaska policja nie zatrzymała dziennikarza z Ukrainy. To nieprawdziwa informacja» - czytamy w komunikacie.
Jednak niemal w tym samym czasie służby prasowe lubelskiego garnizonu napisały, że w rzeczywistości «identyfikacja miała miejsce».
«Policjanci garnizonu lubelskiego podjęli działania w związku z koniecznością wylegitymowania osób, których obecność w strefie nadgranicznej zaniepokoiła mieszkańców. Po wylegitymowaniu osoby te opuściły komisariat», - napisała agencja.
Nie wspomniano jednak o zatrzymaniu przez policję pracowników ukraińskich mediów.
Policjanci z garnizonu lubelskiego (KPP Łuków) podejmowali czynności w związku z koniecznością ustalenia tożsamości osób, których przebywanie w rejonie przygranicznym zaniepokoiło mieszkańców. Po zweryfikowaniu tożsamości osoby opuściły teren jednostki Policji.
— Policja Lubelska ?? (@PolicjaLubelska) February 27, 2024
Warto jednak zauważyć, że oba oświadczenia pojawiły się w czasie, gdy Mykhailo Tkach ogłosił swoje zatrzymanie, a wiadomość została podchwycona przez ukraińskie media. Można więc sądzić, że strona polska chciała całkowicie wyciszyć tę sytuację. Ale to się nie udało.
28 lutego polska policja wydała oświadczenie, w którym opisała swój pogląd na sytuację związaną z zatrzymaniem Mykhaila Tkacha i Yaroslava Bondarenko. Polscy funkcjonariusze odnotowali, że dzień wcześniej otrzymali zgłoszenie od «zaniepokojonego mieszkańca» o dwóch mężczyznach, którzy przez dwa dni przebywali w samochodzie w pobliżu torów w pobliżu węzła kolejowego we wsi Goliaszyn w powiecie Łukowskim. Według informacji otrzymanych przez polską policję, mężczyźni robili zdjęcia i używali drona.
«Wszystkie działania podjęte wobec zidentyfikowanych osób miały na celu ich identyfikację i dokładne sprawdzenie powodu ich obecności na węźle kolejowym. Po sprawdzeniu dokumentów, przeglądnięciu zawartości bagażu i sporządzeniu stosownej dokumentacji z podjętych czynności, mężczyźni opuścili teren Komendy Powiatowej Policji w Łukowie. Wszystkie dokumenty i rzeczy zostały im zwrócone. Żaden z mężczyzn poddanych działaniom nie zgłosił policji żadnych uszkodzeń swojego sprzętu» - zapewnia polska policja.
Agencja podkreśla również, że funkcjonariusze policji pozostawali w kontakcie z przedstawicielami Konsulatu Ukrainy w Polsce. A jeśli pojawiły się jakieś nieporozumienia, to tylko z powodu bariery językowej, bo dziennikarze mówili po ukraińsku.
Ważne jest również to, że Polacy nie skomentowali tranzytu produktów z rosji. Jednak zdaniem analityków EastFruit, polskie władze i rolnicy stosują «podwójne standardy». W szczególności absolutnie nikt nie zwraca uwagi na masowy import cebuli z kraju agresora. I to w czasie, gdy na granicy trwają wielomiesięczne protesty przeciwko importowi produktów z Ukrainy.
Według oficjalnych statystyk handlowych Polski, rosja była największym pozaunijnym dostawcą cebuli na polski rynek i trzecim co do wielkości po Niemczech i Holandii.
Od początku sezonu (sierpień 2023 r.) do końca grudnia 2023 r. Polska zakupiła 24,3 tys. ton cebuli od rosyjskich dostawców. Dla porównania, Ukraina dostarczyła do Polski prawie 500 razy mniej cebuli niż rosja w tym samym okresie. Nawet Kazachstan i Uzbekistan dostarczyły do Polski mniej cebuli niż rosyjscy eksporterzy.
A to tylko przykład jednej kategorii produktów. I istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że ta «rolnicza selektywność» rozprzestrzenia się na inne. Możemy więc tylko czekać na reakcję polskich urzędników. A także na śledztwo w sprawie Mykhailo Tkacha. Ponieważ, oczywiście, będzie tam wiele interesujących rzeczy.
Autorka: Dasha Sherstyuk