
Wizyta Jermaka w Waszyngtonie to tak naprawdę kontynuacja ścieżki negocjacyjnej ze Stambułu.
Nieprzypadkowo ta podróż ma miejsce zaraz po zakończeniu rozmów w Turcji. Najwyraźniej nowe rosyjskie ultimatum, które zostało przedstawione formalnie w formie memorandum, a nieformalnie podczas zamkniętego spotkania Miedińskiego i Umierowa, strona ukraińska spróbuje wykorzystać w rozmowach z Białym Domem, aby pokazać niechęć rosji do zawarcia porozumienia pokojowego. Celem będzie skłonienie USA do nowej fali sankcji i ograniczeń wobec Moskwy, a także do przyjęcia projektu ustawy leżącego obecnie w Kongresie – dotyczącego sankcji wobec rosji oraz wzmocnienia pomocy wojskowej i finansowej dla Ukrainy.
Jednocześnie nie dostrzegam negatywnego stosunku do osoby Jermaka w USA. Tego nie ma. Istnieją jednak pewne elementy nieufności i niezrozumienia co do roli, jaką szef Kancelarii Prezydenta odgrywa w ukraińskim systemie politycznym.
Zgodnie z amerykańską „hierarchią” Jermak to doradca ds. bezpieczeństwa narodowego – najbliżej tej pozycji. Ale jednocześnie wszyscy dobrze wiedzą, że zakres uprawnień, funkcji i możliwości obecnego szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy jest znacznie szerszy. Dlatego występuje pewna chłodna rezerwa, napięcie i ogólne nieporozumienia między Białym Domem a Bankową. Niemniej jednak nie można mówić o braku zaufania – poziom spotkań Jermaka w USA to potwierdza.
Czy Jermakowi uda się przekonać otoczenie Trumpa oraz kluczowych graczy Partii Republikańskiej, że rosyjskie żądania wobec Ukrainy mają charakter ultimatum i są całkowicie nie do przyjęcia? Że są one formą sabotowania negocjacji – zwłaszcza na tle ukraińskich ataków na rosyjskie strategiczne bombowce i Most Krymski, które przez wielu w Waszyngtonie postrzegane są jako eskalacja konfliktu? Czy Jermakowi uda się to osiągnąć – to wielkie pytanie. Pytanie, na które w tej chwili nie mam odpowiedzi.
Rusłan Bortnyk