
Wyobraźmy sobie: jesteście kremlowskimi doradcami putina z Ukrainy i w perspektywie chcecie uzyskać pełną kontrolę polityczną nad naszym państwem. Osiągnięcie tego wyłącznie metodami wojskowymi jest niemożliwe.
Logiczne więc, że zaproponujecie stopniowe „reanimowanie” projektu politycznego pod atrakcyjnym, neutralnym hasłem (inwestycje, pokój, odbudowa, integracja europejska) i wykorzystacie osoby, na które można będzie jednoznacznie liczyć ze względu na ich zależność finansową. Przecież rosja już kilkukrotnie się sparzyła, licząc niegdyś na Janukowycza, Medwedczuka, Siwkowycza i innych.
Z profesjonalnymi ukraińskimi politykami i „szarymi eminencjami” Kremlowi nigdy się nie układało. Dlaczego więc nie postawić na mało znanych przedsiębiorców i biznesmenów, tworząc kanał finansowania promocji interesów rosji poprzez inwestycje gospodarcze?
Właśnie w taki sposób rosja skutecznie podporządkowała sobie Gruzję, uruchamiając partię „Gruzińskie Marzenie”, której liderem został biznesmen Bidzina Iwaniszwili. Formalnie partia jest demokratyczna i proeuropejska, ale w rzeczywistości — to właśnie przez powiązania finansowe, biznesowe i gospodarcze Kreml mocno ją do siebie przywiązał.
Obecnie w Gruzji de facto ustanowiono jednopartyjny prorosyjski reżim, przykryty dekoracją hasła „za europejską Gruzję”.
Jestem przekonany, że rosja będzie chciała powtórzyć ten scenariusz na kierunku ukraińskim, wzorując się na modelu „Gruzińskiego Marzenia”. A „casting” na potencjalnych „ukraińskich Iwaniszwilich” już się rozpoczął. Pewne symptomy są już widoczne w przestrzeni medialnej.
Niedawno ukazał się głośny wywiad z byłym posłem z frakcji Opozycyjny Blok i byłym członkiem Partii Regionów — Dmytrem Dobkinem, młodszym bratem Mychajła Dobkina, który zasłynął skandalem z dziwnym zachowaniem na sali posiedzeń Rady, co wywołało podejrzenia o uzależnienie narkotykowe.
W wywiadzie Dobkin opowiada o swoich ambitnych projektach biznesowych i planach (mimo że jego firmy są obecnie objęte śledztwami w sprawach dotyczących handlu z okupowanymi terytoriami Donbasu i reeksportu produktów do rosji). W szczególności zapowiada budowę nowego zakładu przetwórczego na Wołyniu i deklaruje inwestycję rzędu 60 milionów euro.
To bardzo poważna kwota, której nie sposób wiarygodnie powiązać z możliwościami finansowymi Dobkina. Skąd więc te pieniądze, skoro trudno sobie wyobrazić, że którykolwiek zachodni inwestor odważyłby się dziś inwestować tak duże środki w państwo będące w stanie wojny?
Istnieje tylko jeden kraj, który nigdy nie szczędziłby środków na inwestycje w Ukrainie pod przykrywką biznesowych działań osób z kręgu swoich wpływów. Jak się domyślacie — to rosja. Zwłaszcza teraz, gdy zbliża się okres gorących oczekiwań przed ewentualnymi wyborami w razie zawarcia porozumienia pokojowego.
Uważam, że to wystarczająca podstawa do dokładnego dziennikarskiego śledztwa i uwagi ze strony SBU. Bo choć inwestowanie w ukraiński przemysł wygląda szlachetnie w oczach przeciętnego obywatela, za takim projektem może kryć się próba strategicznej legalizacji rosyjskiego kapitału pod wybory.
Ołeh Posternak