W ostatnich dniach w Ukrainie odnotowano przypadki fałszywych zgłoszeń o podłożeniu ładunków wybuchowych w pociągach Ukrzaliznyci (ukraińskich kolei). Co ciekawe, komunikaty o „bombach” dotyczą wyłącznie pociągów pasażerskich — tych, którymi podróżują zwykli obywatele Ukrainy.
Na szczęście jak dotąd wszystkie te zgłoszenia okazały się fałszywe. Nikt nie ucierpiał i nie znaleziono żadnych materiałów wybuchowych w składach.
Jednak jest oczywiste, że trwa zaplanowana kampania wymierzona przede wszystkim w infrastrukturę kolejową Ukrainy. Z powodu opóźnień pociągów pasażerowie, którzy są wysadzani na otwartym polu na nieokreślony czas, tracą nerwy i pieniądze — ich plany zostają pokrzyżowane. Również sama Ukrzaliznycia ponosi straty: przerywa się zwykły rozkład jazdy pociągów i powstają straty finansowe.
Co właściwie się dzieje, komu to na rękę i jaki jest sens takiego „telefonicznego terroryzmu”? Polityczny komentator UA.News, Mykyta Traczuk, przyjrzał się tej sprawie.
„Minowanie” pociągów w Ukrainie: nie przypadek, lecz system
Wszystko wskazuje na to, że początkiem kampanii „minowania” ukraińskich pociągów był 11 października. Od tego czasu minęły zaledwie dwa dni, a już odnotowano co najmniej siedem przypadków terroryzmu telefonicznego. Celem ataków stały się zarówno połączenia krajowe Ukrzaliznyci, jak i przewozy międzynarodowe.
Od 11 do 13 października nieznani sprawcy poinformowali ukraińskie służby o podłożeniu ładunków wybuchowych w następujących pociągach:
- Dniepr — Kijów;
- Budapeszt — Kijów;
- Czerniowce — Iwano-Frankiwsk — Zaporoże;
- Kijów — Odesa;
- Lwów — Dniepr;
- Tarnopol — Kijów;
- Kijów — Warszawa.
Jak widać, geografia „minowań” jest bardzo szeroka i obejmuje cały kraj — zarówno zachód, jak i wschód oraz południe. Co więcej, „bomby” rzekomo podkładano także w kilku pociągach międzynarodowych.
Wszystko to wydarzyło się dosłownie w ciągu kilku ostatnich dni, co wyraźnie świadczy o zorganizowanym i zaplanowanym charakterze tych „ataków” wymierzonych w ukraiński transport kolejowy.

Kto stoi za zgłoszeniami o „minowaniu” pociągów
W czasach pokoju podobnymi wybrykami częściej zajmowali się albo mało rozważni nastolatkowie, albo osoby z zaburzeniami psychicznymi. Taki „terroryzm telefoniczny” jest stosunkowo łatwy do namierzenia, a sprawcy szybko pociągani są do odpowiedzialności karnej — nawet jeśli „bomby” okazują się fałszywe i nikt nie ucierpiał.
Jednak to były czasy pokoju. Obecnie niemal pewne jest, że za tą kampanią stoi wróg.
Masowe zgłoszenia o podłożeniu ładunków wybuchowych w pociągach z pasażerami można traktować jako kontynuację i rozszerzenie taktyki federacji rosyjskiej, nastawionej na paraliż ukraińskiej infrastruktury kolejowej. Ostatnio Moskwa regularnie uderza w kolej, niszcząc wszystko, co możliwe — od torów po budynki dworców, od podstacji kolejowych po węzły sterowania.
Kolej to jedna z głównych gospodarczych i logistycznych „arterii” kraju, więc destrukcyjna uwaga Kremla wobec niej jest spodziewana. Z jednej strony obserwujemy precyzyjne uderzenia wojskowe wymierzone w infrastrukturę kolejową, z drugiej — „miękkie” działania poprzez telefoniczny terroryzm, które również przynoszą znaczne straty Ukrzaliznyci i zwykłym obywatelom.

Wyobraźmy sobie sytuację: kierownik pociągu jadącego przez Ukrainę otrzymuje informację, że w którymś z wagonów znajduje się ładunek wybuchowy. Naturalnie pociąg trzeba natychmiast zatrzymać, a setki lub nawet tysiące pasażerów — ewakuować z wagonów na bezpieczną odległość.
Co więcej, w momencie otrzymania takiego zgłoszenia pociąg mógł znajdować się dosłownie pośrodku pola, gdzieś głęboko w regionie, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Wtedy wszyscy pasażerowie — niezależnie od pogody, w dzień czy w nocy — muszą natychmiast opuścić wagony. Tracą czas, pieniądze i, oczywiście, nerwy z powodu takiego nieplanowanego postoju.
Podobnie — czas, a jeszcze bardziej pieniądze — traci również Ukrzaliznycia, ponieważ zatrzymanie jednego pociągu automatycznie wpływa na ruch innych składów, pracę dworców, dyspozytorów itp. Jeśli pociąg zmierza do Warszawy lub Budapesztu, zakłócenia dotykają nawet infrastruktury kolejowej w innych krajach.
Odcinek torów, na którym zatrzymuje się skład, staje się fizycznie nieprzejezdny na co najmniej kilka godzin, co powoduje opóźnienia innych pociągów i uruchamia łańcuchową reakcję strat. Państwo musi też wydawać środki na ekipy saperów i przewodników psów służbowych, które muszą dokładnie sprawdzić cały skład. Zanim jednak dotrą na miejsce, często mija sporo czasu — zwłaszcza jeśli pociąg zatrzymał się w środku nocy, 50–100 kilometrów od najbliższego miasta.

W rezultacie straty zarówno zwykłych obywateli, jak i Ukrzaliznyci mogą sięgać wielu milionów hrywien. Ktoś nie zdąży na przesiadkę lub samolot, co zrujnuje jego plany; ktoś inny spóźni się na spotkanie biznesowe, co doprowadzi do zerwania umowy, utraty zysków i niezapłaconych podatków. Niektórzy mogą źle się poczuć z powodu stresu, inni przeziębią się, stojąc długo poza ciepłym wagonem. O stratach finansowych i logistycznych samej Ukrzaliznyci nawet nie trzeba wspominać.
Ostatecznie każdy taki incydent, mimo że — na szczęście — nikt nie zostaje ranny ani nie ginie, powoduje ogromne problemy i straty. A takich przypadków odnotowano co najmniej siedem w ciągu ostatnich kilku dni.
Zazwyczaj policja bardzo szybko namierza takich „terrorystów telefonicznych”. Tymczasem w mediach i kanałach Telegramu nie pojawiły się żadne informacje o jakichkolwiek zatrzymaniach. To daje dodatkowe podstawy, by przypuszczać, że telefony lub internetowe wiadomości o rzekomym podłożeniu bomb pochodziły z rosji lub tymczasowo okupowanych terytoriów.

Podsumowując, nie ma praktycznie żadnych wątpliwości, że w ten sposób wróg kontynuuje systematyczną kampanię destabilizacji pracy ukraińskich kolei. Co więcej, paradoksalnie, fałszywe zgłoszenia o „minowaniu” mogą być skuteczniejsze niż bezpośrednie ataki militarne na infrastrukturę kolejową.
W końcu rakietę wartą miliony dolarów można zestrzelić przy użyciu systemów obrony przeciwlotniczej, dron może zboczyć z kursu lub zostać unieszkodliwiony przez środki walki elektronicznej. W najgorszym razie pocisk może trafić w mało istotny budynek — na przykład szopę czy toaletę — lub po prostu chybić, uderzając w ziemię czy pas lasu. Natomiast telefoniczny sygnał o bombie, który dla agresora jest de facto bezpłatny, potrafi spowodować znacznie więcej problemów, nawet jeśli nikt bezpośrednio nie odniesie obrażeń.
Problem polega na tym, że w takiej sytuacji nie istnieje możliwość zignorowania zgłoszenia. Nawet jeśli tysiąc razy telefon lub e-mail z informacją o bombie okaże się fałszywy, zawsze istnieje ryzyko, że za tysiąc pierwszym razem alarm okaże się prawdziwy.
Dlatego niestety można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że takie akty terroryzmu telefonicznego ze strony rosji będą kontynuowane także w przyszłości.