$ 41.31 € 44.85 zł 10.75
+9° Kijów +11° Warszawa +13° Waszyngton
„Wtedy myśleliśmy, że to koniec”. Historie mieszkańców Hostomla, którzy przeżyli okupację

„Wtedy myśleliśmy, że to koniec”. Historie mieszkańców Hostomla, którzy przeżyli okupację

01 kwietnia 2025 07:00

Trzy lata temu, 1 kwietnia 2022 roku, ukraińscy obrońcy wyzwolili Hostomel spod rosyjskiej okupacji. W ciągu kilku miesięcy to spokojne i przytulne miasteczko zamieniło się w symbol tragedii.

W 2022 roku rosyjskie wojska próbowały przejąć kontrolę nad Hostomlem, aby otoczyć Kijów od zachodu i wziąć go w oblężenie. Wraz z Irpieniem, Buczą, trasą M-06 i Wyszhorodem stał się jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc w obwodzie kijowskim.

Co czuli mieszkańcy miasteczka podczas rosyjskiej okupacji? Jak walczyli o przetrwanie, zmagali się z zastraszaniem i byli świadkami zbrodni wojennych? Dziennikarka UA.News, Anna Uzhvenko, odwiedziła Hostomel i porozmawiała z mieszkańcami, którzy przeżyli okupację.


Początek koszmaru

Od pierwszych dni okupacji nieustanne ostrzały i naloty pozbawiały mieszkańców Hostomla dostępu do wody, jedzenia, prądu oraz leków. Intensywne bombardowania uniemożliwiały otrzymanie pomocy humanitarnej, ewakuację, a nawet usunięcie ciał ofiar.

Mieszkaniec Hostomla, Vladysław Levkoviec, wspomina wydarzenia, które rozgrywały się na ulicach jego rodzinnego miasta w pierwszych godzinach okupacji. Jak mówi, kolumna wrogich BTR-ów poruszała się główną ulicą, ale w centrum została zniszczona.

Członkowie załogi, którzy przeżyli, porzucili sprzęt i rozbiegli się, ukrywając się w lasach. Krążyły wówczas pogłoski, że był to oddział czeczenów. Atmosfera była bardzo napięta, bo nikt nie wiedział, gdzie się ukrywają i kiedy mogą znowu się pojawić.

„Noc spędziliśmy w piwnicy. Prawie z niej nie korzystaliśmy, była wilgotna, ale po wstawieniu tam grzejnika oraz przyniesieniu materacy i poduszek udało nam się tam jakoś przespać. Przez pierwsze trzy dni wychodziliśmy tylko po to, żeby przygotować jedzenie i wyprowadzić psy. Mieliśmy wtedy dwa niepełnosprawne psy, które wymagały specjalnej opieki. Niestety, nie przeżyły nawet tygodnia w okupacji” – opowiada Vladyslav.

Drugiego dnia miasteczko zostało pozbawione prądu, a wkrótce potem zniknął także zasięg telefonii komórkowej. Jedynym sposobem na zdobycie jakichkolwiek informacji było wejście na wzniesienie, gdzie sygnał jeszcze częściowo dochodził.

„Mimo trudnych warunków znajdowaliśmy sposoby, by utrzymać kontakt i pomóc ukraińskim wojskowym. Przez Vibera wymienialiśmy się ważnymi informacjami — zgłaszaliśmy ruchy wrogiego sprzętu, koordynowaliśmy dostawy jedzenia i rzeczy pierwszej potrzeby. Sąsiad z generatorem ładował wszystkim telefony. Właścicielka sklepu rozdawała jedzenie, dopóki w jej sklep nie trafiła rakieta. Robiliśmy też własne świece. Każdy starał się pomagać, jak tylko mógł” – mówi mężczyzna.

Z czasem rakiety zaczęły coraz częściej trafiać w domy — najpierw na początku i końcu ulicy, potem w ogrody, a w końcu także w sąsiednie budynki. Stało się to późno w nocy. Mieszkańcy wyszli z piwnicy, zaniepokojeni dziwnym zapachem i jasnym światłem — płonął dom sąsiadów.



„Na szczęście w domu już nikogo nie było. Wkrótce potem zaczęły rozlegać się serie z karabinów maszynowych. Okupanci zabraniali gaszenia pożarów i pilnowali tego, ponieważ stacjonowali tuż za naszą ulicą. Jednak po pewnym czasie sąsiedzi się zbuntowali i zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby ogień nie rozprzestrzenił się na inne domy” – dodaje Vladyslav.

Rano pojawiła się informacja o organizacji „zielonego korytarza” do ewakuacji. Rodzina Vladyslava postanowiła skorzystać z tej szansy i zaczęła pakować wszystko, co najpotrzebniejsze.



„Wrogie czołgi jechały tuż za ludźmi, którzy uciekali. Wtedy myśleliśmy, że to koniec. Na szczęście dobrzy ludzie zabrali nas samochodem do mostu. Po pewnym czasie przejazd stał się niemożliwy — most został zniszczony. Zabraliśmy wszystko, co mieliśmy przy sobie, i zaczęliśmy go przekraczać pieszo. Wolontariusze pomogli nam dotrzeć do Kijowa, gdzie przez jakiś czas przygarnęła nas mama koleżanki” – kończy swoją opowieść Levkoviec.

Później okazało się, że domy znów zaczęły być ostrzeliwane, ponieważ ktoś doniósł okupantom o tym, że mieszkańcy pomagali ukraińskim żołnierzom.


Wyjechali samochodem i natknęli się na kolumnę czołgów”

Anna, mieszkanka Hostomla, opowiada, że jej mąż Oleksandr od pierwszych dni wojny znalazł się pod okupacją. Razem z kumem przez tydzień mieszkał w domu przy ulicy Święto-Pokrowskiej — wówczas było tam jeszcze względnie bezpiecznie. Jednak ostrzały stawały się coraz intensywniejsze i w końcu musieli zorganizować schronienie w piwnicy.

„3 marca zaczęli pomagać w rozwożeniu pomocy humanitarnej mieszkańcom, którzy potrzebowali jedzenia, wody i leków. Do domu udało im się wrócić dopiero po tygodniu. Tego dnia trwały ciężkie walki. Wyjechali samochodem i natknęli się na kolumnę czołgów. Natychmiast skręcili w równoległą ulicę, ale tam też była kolumna wroga. Musieli jechać przez pole. Do czwartej po południu ukrywali się w szopie, czekając, aż przejedzie sprzęt wojskowy. Gdy zrobiło się ciszej, przygarnęła ich kobieta, która tej samej nocy straciła syna — Oleksandra Karpenka. Po jakimś czasie Oleksandr i jego kum wrócili do domu, gdzie spędzili jeszcze dwa tygodnie” – opowiada Anna.

Na 9 marca zaplanowana była ewakuacja, ale most okazał się zablokowany. Ludzie czekali do wieczora, jednak nie udało się wyjechać. W domu kuma ukrywało się wtedy 30 osób.

„Następnego dnia mój mąż wrócił do naszego domu. Okupanci już tam byli: okna były powybijane, samochód przejechany, ogrodzenie zniszczone. Wziął klucze do mieszkania mojej mamy w Kijowie i po pewnym czasie razem z kumem udało im się wyjechać” – dodaje Anna.

„Gdy mijaliśmy domy, nagle wyskoczył okupant i wycelował w nas granatnik”

Ivan, mieszkaniec Hostomla, wspomina, jak 4 marca 2022 roku został ranny w wyniku wybuchu, który miał miejsce w pobliżu jego domu.





„Drzwi wejściowe do piwnicy były zamknięte i dopiero po pewnym czasie udało się nam z rodziną je otworzyć i wejść do środka. Miałem dużo krwi na rękach, prawa ręka była rozszarpana — można było zajrzeć do środka. Cały czas mi ją opatrywali” – opowiada mężczyzna.

Jego córka, która pracowała w „Ochmatdycie” (szpitalu dziecięcym, który później również zostanie zniszczony przez okupantów), nalegała na pilną operację. Jednak szpitale w Buczy nie przyjmowały pacjentów, a w Irpieniu również nie mogli udzielić niezbędnej pomocy. Ewakuacja do Kijowa mogła być jedynym ratunkiem.



„Następnego ranka wyjeżdżały trzy autobusy ewakuacyjne. Jechaliśmy za nimi samochodem, który był tak przepełniony, że ludzie siedzieli nawet w bagażniku. Gdy dotarliśmy do mostu, zobaczyliśmy, że wszystko wokół było zniszczone. Kierowca, mąż mojej córki, powiedział wojskowemu, że jestem ranny. Przepuścili nas, ale nie udało się dogonić autobusów. Skręciliśmy więc w prawo i wyjeżdżając z lasu, zobaczyliśmy trzy domy i punkt kontrolny. Gdy przejeżdżaliśmy obok tych domów, nagle z jednego z nich wyskoczył żołnierz i wycelował w nas granatnik. Z tyłu usłyszeliśmy świst i brzęczenie, ale pocisk nie wybuchł. Kierowca gwałtownie skręcił i ostatecznie udało nam się uciec” – mówi Ivan.



Okupacja Hostomla była dla jego mieszkańców prawdziwą próbą. Ostrzały, zniszczone domy, ciągłe zagrożenie życia — w tamtych dniach wielu sądziło, że nie ma już wyjścia. Mimo strachu i rozpaczy ludzie znajdowali w sobie siłę, by walczyć, pomagać sobie nawzajem i szukać drogi do ocalenia. Ich historie to nie tylko świadectwo tragicznych wydarzeń, ale też przykład niezwykłej odporności, człowieczeństwa i wiary w przyszłość.

Anna Uzhvenko