$ 41.34 € 48.41 zł 11.37
+25° Kijów +31° Warszawa +31° Waszyngton
Co naprawdę stało się z modelką OnlyFans Marią Kowalczuk w Dubaju: wersja Mileny Dołhanowej

Co naprawdę stało się z modelką OnlyFans Marią Kowalczuk w Dubaju: wersja Mileny Dołhanowej

15 sierpnia 2025 16:12

Sprawa Marii Kowalczuk, którą znaleziono w Dubaju z poważnymi obrażeniami, została dokładnie zbadana przez trzy instytucje Zjednoczonych Emiratów Arabskich przy udziale Konsulatu Ukrainy i ostatecznie zamknięta. Mimo to media i blogerzy wciąż rozpowszechniają wersje o przemocy, oskarżając Milenę Dołhanową i jej przyjaciół. Milena twierdzi, że historia o pobiciu i napaści jest wymyślona. Jej zdaniem Maria była w stanie głębokiego przygnębienia i mówiła o braku chęci do życia.

W wywiadzie dla UA.NEWS Milena Dołhanowa szczegółowo opowiada, jak przebiegało śledztwo w głośnej sprawie oraz dlaczego uważa, że kłamstwa rozpowszechniane przez Marię i jej matkę powinny zostać zatrzymane na drodze sądowej. Dziewczyna relacjonuje, jak przeszła przez falę publicznego hejtu, zderzyła się z niesprawiedliwością i dlaczego, mimo wszystko, nie żałuje, że próbowała pomóc w dochodzeniu.

Proszę opowiedzieć, jak długo mieszka Pani w Dubaju i co sądzi Pani o poziomie bezpieczeństwa w Zjednoczonych Emiratach Arabskich? Czy w Dubaju jest bezpiecznie, czy kamery są dosłownie na każdym kroku?

Milena Dołhanowa: Mieszkam w Dubaju od półtora roku i od pierwszych miesięcy byłam mile zaskoczona poziomem bezpieczeństwa, zwłaszcza dla kobiet. To miasto słynie z niskiej przestępczości, obowiązują tu surowe przepisy, a policja aktywnie patroluje ulice. Kamery monitoringu rzeczywiście są niemal na każdym kroku, co pomaga zapobiegać przestępstwom i dbać o porządek. Tutaj każda kobieta może bez obaw wyjść na ulicę w środku nocy. Kradzieże zdarzają się niezwykle rzadko — można zostawić telefon lub torebkę w miejscu publicznym i po kilku godzinach znaleźć je w tym samym miejscu. Doceniam uczciwość mieszkańców i fakt, że większość ludzi przestrzega prawa. Osobiście nigdy nie miałam w Dubaju problemów z bezpieczeństwem ani nawet nie znalazłam się w nieprzyjemnej sytuacji. Czuję się tu w pełni bezpiecznie.

Dlaczego, Pani zdaniem, do tej pory nie udało się ustalić, co dokładnie stało się z Marią Kowalczuk, mimo tak wysokiego poziomu bezpieczeństwa i wszechobecnych kamer?

Milena Dołhanowa: Trzy instytucje w Dubaju — policja, służby bezpieczeństwa i prokuratura — prowadziły śledztwo przez cztery miesiące. Uczestniczył w nim również Konsulat Ukrainy. Sprawę zamknięto nawet dwukrotnie, ponieważ po zebraniu wszystkich zeznań, materiałów, ekspertyz i nagrań z kamer ustalono, że nie ma winnych tego, co się stało. Dla organów ścigania wszystko jest jasne i nie mają do nas żadnych pytań. Jednak zamiast iść do sądu z rzekomymi dowodami, można chodzić po wywiadach i powtarzać swoją wymyśloną historię — i niestety właśnie tak robią Maria Kowalczuk oraz jej matka. Oskarżają służby ZEA o korupcję, choć jestem przekonana, że tak głośnej sprawy nikt nie zamknąłby za pieniądze. Konsulat Ukrainy był trzecią stroną w tym postępowaniu i również nie zgłosił wobec nas żadnych zastrzeżeń. Mimo to Kowalczuk i jej matka twierdzą, że Ukraina także została „przekupiona”. W rzeczywistości wszystko jest już dawno wyjaśnione, śledztwo zakończone, a nasza niewinność potwierdzona.

Proszę opowiedzieć, jak i kiedy poznała Pani Marię Kowalczuk oraz innych uczestników tamtej imprezy. Jakie miała Pani z nimi relacje?

Milena Dołhanowa: Z moją grupą przyjaciół znam się od dawna. Najdłużej znam Aleksandrę Miercałową, która jest moją bliską przyjaciółką. Wszyscy — zarówno dziewczyny, jak i chłopaki — utrzymujemy dobre kontakty i do dziś często się spotykamy. Marię Kowalczuk poznałam 10 marca w hotelu — nasza grupa natknęła się na nią przypadkowo. Widziałam ją wtedy po raz pierwszy w życiu. Mimo że prawie jej nie znaliśmy, wszyscy szybko nawiązali z nią dobry kontakt, a atmosfera była wesoła. Spotkaliśmy się, by odpocząć i dobrze się bawić; byliśmy w dobrym nastroju i mieliśmy szczere intencje, chcieliśmy też tej dziewczynie pomóc.

Proszę opowiedzieć o przebiegu wydarzeń w dniach, które spędzili Państwo w hotelowym apartamencie. Jaka była atmosfera? Jak zaczęło się to spotkanie?

Milena Dołhanowa: Pojechaliśmy z przyjaciółmi do pięciogwiazdkowego hotelu z doskonałą obsługą, świetnym basenem i ogólnie przyjemną atmosferą. Chcieliśmy po prostu spędzić czas w swoim gronie — posiedzieć, porozmawiać, popływać. W damskim gronie wybrałyśmy się do hotelowego SPA i na masaż, a potem zjadłyśmy w restauracji mieszczącej się w tym samym obiekcie. W naszym apartamencie był prywatny basen i dwa duże telewizory. Mogliśmy słuchać muzyki, oglądać filmy, rozmawiać na tarasie z pięknym widokiem na miasto i korzystać z basenu.

Czy Pani i inni uczestnicy spotkania zażywali substancje zabronione, jak twierdzi Maria? Czy sama Maria zażywała jakiekolwiek niedozwolone środki?

Milena Dołhanowa: Nie, mieliśmy tylko trochę alkoholu. Opowieści o „białych proszkach” to całkowita fikcja. Powtarzam — mieszkamy w mieście, w którym prawo jest rygorystycznie egzekwowane, a posiadanie czy używanie substancji zakazanych grozi odpowiedzialnością karną. Poza tym policja przeszukała nasz pokój jeszcze tego samego dnia, kiedy doszło do incydentu z Marią — dosłownie w ciągu kilku godzin od zdarzenia. Funkcjonariusze sprawdzili wszystkich uczestników, pobrali wymazy i wykonali inne badania. Wszyscy byli „czyści”. Nie zauważyliśmy, aby Maria coś zażywała — przynajmniej w naszej obecności nic takiego się nie działo. Zresztą sama mówiła, że nie pije i nie pali. Jedyny wyjątek to sytuacja na balkonie, kiedy w ataku histerii weszła do basenu w szlafroku i zapaliła papierosa, co nas zaskoczyło.

image

 

Podczas tamtego wieczoru wspominała Pani, że Maria zachowywała się bardzo emocjonalnie, wręcz histerycznie. Czy były jakieś oznaki, że mogła zrobić sobie krzywdę? Czy mówiła o samobójstwie i czy wychodziła za barierkę balkonu?

Milena Dołhanowa: Drugiego dnia Maria była wyraźnie przygnębiona. Wszyscy próbowaliśmy dowiedzieć się, co spowodowało zmianę jej nastroju, ale nie chciała nam o tym mówić. Wieczorem, kiedy dostała ataku histerii, powiedziała, że jesteśmy „bardzo fajni”, ale w jej życiu wszystko jest źle, że nie chce żyć, że w środku czuje pustkę i nie ma przed sobą przyszłości. Wypowiedziała też niepokojące zdanie: „Już się więcej nie zobaczymy”. Chwilę później próbowała przejść przez balustradę balkonu na 18. piętrze. Koledzy natychmiast ją powstrzymali i sprowadzili z powrotem. Została ze mną w pokoju, żebym jako kobieta spróbowała dowiedzieć się, co się dzieje, ale milczała i po chwili wyszła. Gdy opuściła apartament, zeszliśmy z kolegami do hotelowego lobby, by zapytać obsługę, dokąd poszła. Powiedziano nam, że wyszła na ulicę, więc odetchnęliśmy z ulgą — była już na parterze, a nie w pokoju na 18. piętrze, więc uznaliśmy, że jest bezpieczna. Miała przy sobie naładowany telefon, a wszystkie inne rzeczy zostały w naszym pokoju. Pomyśleliśmy, że chce pobyć sama przez jakiś czas i później spokojnie wróci.

Maria i jej matka twierdzą, że została pobita i zrzucona z wysokości. Istnieje jednak wersja, że to nieprawda. Co, Pani zdaniem, mogło się naprawdę wydarzyć tamtego wieczoru?

Milena Dołhanowa: Policja poinformowała nas, że dziewczyna spadła z wysokości, a sprawę zakwalifikowano jako próbę samobójczą. Nie przekazano nam szczegółów dotyczących tego, co robiła przez pięć godzin po wyjściu z naszego pokoju, ponieważ zostaliśmy włączeni do postępowania jako świadkowie. Jak wyjaśniła policja, te informacje nie były nam potrzebne — to już nie była nasza sprawa.

W komentarzu dla ukraińskich mediów mówiła Pani, że Maria opuściła pokój około godziny 21:00 czasu lokalnego, a o 2:00 w nocy zauważyli ją ochroniarze na terenie budowy. Czy sądzi Pani, że mogli oni zapobiec tragedii?

Milena Dołhanowa: Tak, Maria wyszła z naszego pokoju o 21:15, a na placu budowy znalazła się około drugiej w nocy. Świadkami byli ochroniarze tego zamkniętego terenu, którzy poinformowali przełożonych, że dziewczyna próbuje dostać się na budowę, mimo wielokrotnych prób powstrzymania jej. Jestem przekonana, że starali się zapobiec tragedii, a być może sami byli w szoku po tym, co się stało.

Co wydarzyło się po tym, jak Maria opuściła pokój? Czy próbowali Państwo ją zatrzymać? Czy rozważaliście wezwanie policji?

Milena Dołhanowa: Zeszliśmy z kolegami do hotelowego lobby i zapytaliśmy pracowników recepcji, dokąd poszła, bo byliśmy zaniepokojeni. Gdy usłyszeliśmy, że wyszła na ulicę, uspokoiliśmy się — miała przy sobie naładowany telefon, dostęp do sieci komórkowej oraz mój kontakt na Instagramie (wymieniłyśmy się profilami pierwszego dnia jej pobytu). Zaraz po jej wyjściu napisałam do niej wiadomość. Ponieważ w naszym pokoju zostały jej walizka i torby z rzeczami, byliśmy pewni, że wróci. Założyliśmy, że chce pobyć sama przez jakiś czas, a potem spokojnie wróci do hotelu.

image

 

Śledztwo w Zjednoczonych Emiratach Arabskich nie potwierdziło wersji pobicia. Proszę opowiedzieć bardziej szczegółowo o tym procesie i znanych Pani wynikach.

Milena Dołhanowa: Tak, śledztwo zostało zamknięte już dawno. O piątej rano, czyli trzy godziny po tym, co stało się z Marią, w naszym pokoju była już policja. Funkcjonariusze rozmawiali ze wszystkimi, obejrzeli pokój i zabrali paszport Marii z jej torby. Spośród osób obecnych wówczas w pokoju tylko Artem Papazow dobrze mówił po angielsku, więc poproszono go, by pojechał na komisariat i dokładniej opowiedział, co się wydarzyło. Później wszyscy zostaliśmy wezwani najpierw do służby bezpieczeństwa, a następnie do prokuratury, aby złożyć zeznania. Opowiedzieliśmy, co widzieliśmy i co działo się w pokoju, po czym spokojnie wróciliśmy do domu. W trakcie postępowania nikomu nie postawiono żadnych zarzutów, nikt nie został zatrzymany ani osadzony w areszcie. Powiedziano nam, że jesteśmy jedynie świadkami i że jeśli służby bezpieczeństwa będą potrzebować naszej współpracy, skontaktują się z nami. O tym, że sprawa została zamknięta, dowiedzieliśmy się później.

Ile razy kontaktowały się z Pani dubajskie organy ścigania? Jaki miała Pani status w tej sprawie?

Milena Dołhanowa: Występowaliśmy w tej sprawie wyłącznie jako świadkowie. Rozmawialiśmy z policją, prokuraturą i służbą bezpieczeństwa.

Czy kontaktowały się z Panią ukraińskie organy ścigania w związku z incydentem z Marią Kowalczuk?

Milena Dołhanowa: Nie. Wiedziałam tylko, że Konsulat Ukrainy pomagał w prowadzeniu śledztwa, ale z ukraińskimi organami ścigania nie mieliśmy żadnego kontaktu.

Jak ocenia Pani sposób, w jaki sytuacja została przedstawiona przez ukraińskie i rosyjskie media oraz blogerów?

Milena Dołhanowa: Nie śledzę regularnie wiadomości, ale tę sprawę widziałam w internecie. Oczywiście blogerzy tworzyli sensacyjne historie, a część mediów rozpowszechniała fałszywe informacje. Pamiętam, że pod koniec marca policja w Dubaju wydała oficjalne oświadczenie, w którym poinformowała, że tragiczny przypadek Marii Kowalczuk był wynikiem upadku z wysokości. Mimo to wiele osób nie zaprzestało komentowania i wciąż „nakręcało” temat, przedstawiając go w coraz gorszym świetle.

Jak ten incydent wpłynął na Pani życie, reputację i relacje z innymi?

Milena Dołhanowa: Przedstawiono mnie jako osobę skandaliczną, chociaż po prostu żyłam swoim życiem. W ostatnim czasie moje nazwisko coraz częściej pojawia się w nagłówkach i dyskusjach w mediach społecznościowych. Poza samą wymyśloną historią ludzie zaczęli komentować moje życie prywatne, otoczenie i styl życia. Od pierwszego wywiadu pojawiło się wiele fałszywych informacji o moim wieku, obywatelstwie, zawodzie moim i mojej rodziny. Zawsze byłam osobą, która nie lubi wystawiać wszystkiego na pokaz. Żyję spokojnie, bez zbędnego rozgłosu, choć – jak wiele osób – lubię publikować w mediach społecznościowych, cieszyć się zasięgami i mieć dużą publiczność. Nigdy jednak nie dążyłam do tego, aby stać się „czarną gwiazdą” newsów. Teraz internet jest pełen materiałów i nagłówków, w których nasze nazwiska łączone są z określeniami typu „złota młodzież” czy „dubajscy bogacze, którzy skrzywdzili dziewczynę”. Nigdy nie widziałam problemu w tym, że ktoś dorasta w zamożnej rodzinie — wręcz przeciwnie, uważam, że to dobrze, gdy rodzice dają dzieciom szerokie możliwości. Mimo to użytkownicy sieci żywo komentują nasze życie, a ja spotykam się z tym, że oceniają wartość moich torebek, samochodów, którymi jeżdżę, a nawet sytuację finansową mojego ojca. Na YouTube widzę nagrania, w których mój content przedstawiany jest jako skandal, a część osób atakuje mój makijaż, wygląd czy życie osobiste. Przypisuje mi się rzeczy, których w ogóle nie zrobiłam. Bardzo mi się to nie podoba, a szczególnie boli mnie, że w tę historię wciągnięto nasze rodziny, stawiając je w równie złym świetle jak nas. Nie zrobiliśmy nic złego, a teraz musimy jeszcze zmagać się z publicznymi oszczerstwami.

W pierwszych dniach po opublikowaniu wywiadu z Marią Kowalczuk bardzo obawiałam się, że spadnie na mnie ogromna fala negatywnych komentarzy, ale na szczęście tak się nie stało. Oczywiście byli — i nadal są — ludzie, którzy piszą przykre rzeczy i rozpowszechniają fałszywe informacje, ale bardzo wielu użytkowników z całego świata wyraziło mi wsparcie w związku z tym, co się stało, i życzyło powodzenia w walce z tymi oszczerstwami. Jestem wdzięczna, że tak naprawdę większość ludzi wie, jaka jest prawda. To nie wpłynęło znacząco na moje relacje z innymi. Wręcz przeciwnie — w Dubaju wszyscy rozumieją, że to miasto nie sprzedałoby się ani nie chroniło przestępców, bo tutaj naprawdę liczy się sprawiedliwość.

Co chciałaby Pani teraz powiedzieć Marii Kowalczuk i jej matce, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności?

Milena Dołhanowa: Trudno mi nawet wyrazić to, co chciałabym im powiedzieć. Jestem bardzo rozczarowana tymi ludźmi. Nie życzyliśmy Marii źle, martwiliśmy się o nią, pomagaliśmy w śledztwie i robiliśmy wszystko zgodnie z zaleceniami policji. A potem pewnego dnia obudziliśmy się znani na cały świat jako „potwory”. Słowa są tu już zbędne — trzeba kierować sprawę do sądu o zniesławienie. Bo, jak widzę, te osoby wciąż próbują przekonać wszystkich swoją wymyśloną i absurdalną historią o pobiciu i rzekomym handlu ludźmi.

Początkowo wszyscy sądzili, że obrażenia Marii zostały odniesione na tak zwanych „Dubai Porta Potty parties”. Czy wie Pani coś o tych imprezach? Czy faktycznie mogą być brutalne?

Milena Dołhanowa: O takich imprezach usłyszałam dopiero wtedy, gdy pojawiły się w wersji wydarzeń przedstawianej przez Marię Kowalczuk po tym, co się stało. Według tej historii miała ona brać udział w przyjęciu, na którym dziewczyny są brutalnie traktowane za duże pieniądze. Osobiście w to nie wierzę. Może takie imprezy gdzieś istnieją, ale nigdy w życiu się z czymś takim nie zetknęłam.