Prezydent elekt USA Donald Trump znany jest ze swojej ekscentryczności i nieprzewidywalnego zachowania. Jest on szczególnym typem populistycznego polityka, który prawie nigdy nie przebiera w słowach, lekceważy zasady i często mówi dokładnie to, co myśli - nawet jeśli jest to całkowicie sprzeczne z jakimikolwiek protokołami dyplomatycznymi.
Wymowną ilustracją tego podejścia jest dość wojownicza, otwarcie neokolonialna retoryka Trumpa, której ostatnio aktywnie używa. Dla przykładu, krzykliwy Republikanin wielokrotnie proponował uczynienie Kanady... 51. stanem USA. Ostatni raz zrobił to zaledwie wczoraj, po wiadomości o rezygnacji premiera Kanady Justina Trudeau.
Kanada nie jest jednak jedynym krajem: geopolityczne kaprysy Trumpa sięgają dalej na północ, do Grenlandii (największej wyspy na świecie, która formalnie należy do Danii) i na południe, w kierunku Kanału Panamskiego (jednej z głównych dróg wodnych na świecie). I o ile początkowo takie wypowiedzi przypisywano ogólnemu ekscentryzmowi Trumpa, o tyle teraz stwierdzenia o “51. państwie”, “zwrocie Kanału Panamskiego” czy “kupnie Grenlandii” nie są już śmieszne, a wywołują prawdziwy szok i konsternację wśród rządów wspomnianych państw.
Co dokładnie Trump chce “zabrać”? Czy Republikanin przygotowuje się do poszerzenia i tak już rozległych terytoriów Stanów Zjednoczonych? Co oznaczają jego wypowiedzi: czy są to tylko żarty i trolling w stylu Trumpa, czy też poważne twierdzenia geopolityczne poparte złożoną kalkulacją analityczną? Agencja UA.News wraz z ekspertami przyjrzała się tej sprawie.
Kolonializm w nowej odsłonie: jakich terytoriów chce Trump?
Przede wszystkim geopolityczne “oko Trumpa" skierowane jest na sąsiednią Kanadę. Od kilku miesięcy amerykański prezydent-elekt regularnie wypowiada się na temat tego, że byłoby miło, gdyby Kanada stała się 51. stanem USA. Motywacja jest czysto pragmatyczna: znacznie obniżyłoby to podatki w kraju, anulowało wiele taryf celnych i ogólnie uczyniło życie łatwiejszym i przyjemniejszym dla wszystkich.
Trump wielokrotnie odnosił się do premiera Kanady Justina Trudeau jako “gubernatora” kraju. W Ameryce termin “gubernator” oznacza głowę państwa. W odniesieniu do przywódcy suwerennego państwa taka retoryka jest jawnym i demonstracyjnym upokorzeniem i nie można jej uznać za pomyłkę czy przejęzyczenie.
Po tych wszystkich wydarzeniach (choć jest mało prawdopodobne, aby były one bezpośrednio powiązane) kanadyjski przywódca ogłosił swoją rezygnację w poniedziałek, 6 stycznia. Trump już to skomentował - i ponownie wezwał Kanadę do stania się 51. stanem USA.
“Gdyby Kanada zjednoczyła się ze Stanami Zjednoczonymi, nie byłoby taryf celnych, podatki spadłyby, a oni byliby całkowicie chronieni przed zagrożeniem ze strony rosyjskich i chińskich statków, które nieustannie ich otaczają... Jakim wspaniałym narodem bylibyśmy razem! Wiele osób w Kanadzie chce być 51. stanem... Stany Zjednoczone nie mogą dłużej tolerować ogromnych deficytów handlowych i dotacji, których Kanada potrzebuje, aby utrzymać się na powierzchni. Justin Trudeau wiedział o tym i podał się do dymisji” - powiedział Trump.
Trump nie myśli jednak wyłącznie o Kanadzie. Plany amerykańskiego prezydenta-elekta sięgają dalej na północ. W szczególności na Grenlandię. Jest to największa wyspa na świecie, która formalnie należy do Danii, ale ma własną autonomię i siły polityczne, które dążą do pełnej niezależności. Nie tak dawno Republikanin powiedział, że posiadanie Grenlandii jest “absolutną koniecznością” dla Stanów Zjednoczonych.
Wkrótce po tych wypowiedziach wyspę odwiedził jego syn, Donald Trump Jr. Polityk powtórzył wówczas, że Grenlandia “tylko skorzysta” na dołączeniu do Stanów Zjednoczonych, które będą chronić i bronić terytorium “przed złym światem zewnętrznym”.
Nawiasem mówiąc, grenlandzkie ambicje Trumpa nie pojawiły się wczoraj. Jeszcze w 2019 r. ekstrawagancki republikanin zaproponował... odkupienie wyspy od Danii. W tym czasie zarówno duński premier, jak i władze Grenlandii stwierdziły, że ich ziemia nie jest na sprzedaż. Mette Frederiksen, która była wówczas głową Danii, nazwała propozycję amerykańskiego prezydenta “absurdalną”. W odpowiedzi Trump nazwał kobietę “obrzydliwą” i odwołał swoją wizytę w tym kraju. Tak wyglądają stosunki międzynarodowe w stylu Trumpa.
Wreszcie, geopolityczne wizje Donalda również spoglądają na południe. W szczególności na słynny Kanał Panamski, jedną z głównych dróg wodnych świata. Trump uważa, że kanał jest własnością USA i powinien zostać zwrócony pod amerykańską jurysdykcję. Zszokowane władze małej, 4,5-milionowej Panamy są wyraźnie “cicho przerażone” tymi stwierdzeniami.
Dlaczego Trump potrzebuje tych terytoriów: kontekst geopolityczny
Z punktu widzenia prawa międzynarodowego i zdrowego rozsądku wydaje się, że Ameryka nie potrzebuje żadnych nowych ziem. To jeden z największych, najbogatszych i najbardziej rozwiniętych krajów na świecie, niekwestionowany światowy lider (choć Chiny z pewnością by z tym polemizowały). Stany Zjednoczone mają wszystko, czego może chcieć odnoszący sukcesy kraj. Z tego punktu widzenia, jakieś “barbarzyńskie” zajęcie obcych terytoriów w stylu putina wygląda jak czysty absurd.
Jeśli jednak spojrzymy na sytuację z punktu widzenia teorii geopolitycznych, wypowiedzi Trumpa nie wyglądają już jak trolling, żart czy jakiś nonsens. Na przykład Kanada jest naturalnym sojusznikiem, a pod wieloma względami nawet satelitą Stanów Zjednoczonych. Kanadyjska gospodarka jest bezpośrednio zależna od Ameryki. Interesujące jest również to, że gęstość zaludnienia Kanady jest jedną z najniższych na świecie, a około 90% (!) terytoriów tego kraju jest albo całkowicie niezamieszkanych, albo bardzo słabo zaludnionych. Jeśli spojrzeć na mapę osadnictwa ludzi w Kanadzie, większość z nich mieszka albo w pobliżu wybrzeży oceanu, albo w pobliżu granicy ze Stanami Zjednoczonymi. Dalej znajdują się praktycznie puste ziemie, które są bardzo bogate w zasoby naturalne.
Sytuacja z Grenlandią jest jeszcze bardziej interesująca. Po pierwsze, wyspa ta posiada ogromne złoża minerałów. Po drugie, jest domem dla amerykańskiej strategicznej bazy kosmicznej Pituffik, która jest częścią amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej. Wreszcie, grenlandzki ląd ma kluczowe znaczenie geostrategiczne. Jest to “brama” do Arktyki, a prawie wszyscy zwolennicy geopolityki nazywają ten region kluczowym dla przyszłości i przewidują zaciętą walkę o niego w nadchodzących dziesięcioleciach. Oznacza to, że jeśli Stany Zjednoczone wejdą w posiadanie wyspy, poważnie wzmocnią swoją pozycję w Arktyce.
Nie ma nic do powiedzenia na temat Kanału Panamskiego. Jest to ogromny, zakrojony na szeroką skalę obiekt infrastrukturalny, który łączy Pacyfik z Oceanem Atlantyckim. Znaczenie tej drogi wodnej dla światowego handlu morskiego jest nie do przecenienia. Co więcej, kanał został zbudowany przez Amerykanów za amerykańskie pieniądze. Nie ma chyba sensu tłumaczyć, jak bardzo Stany Zjednoczone skorzystałyby na przejęciu tej arterii.
Jeśli więc spojrzymy na sytuację w tym kontekście, okaże się, że Trump nie mówi bzdur, ale myśli w bardzo pragmatycznych i stosowanych koncepcjach i kategoriach geopolityki. W tym miejscu możemy przywołać prace słynnego niemieckiego filozofa politycznego, teoretyka stosunków międzynarodowych i geopolityka Carla Schmitta. Przewidywał on, że w XXI wieku świat będzie zmierzał w kierunku tworzenia “wielkich przestrzeni” - politycznie, gospodarczo i militarnie zjednoczonych bloków państw pod przywództwem hegemona, które będą w konflikcie z innymi podobnymi sojuszami. Schmitt nazywał takie stowarzyszenia “nomos” i twierdził, że istotą wielkiego państwa jest pragnienie stworzenia “państwa kontynentalnego”. W rzeczywistości, neo-imperium.
Okazuje się, że Trump deklaruje chęć działania zgodnie z klasycznymi kanonami teorii geopolitycznych. A w szybko zmieniającym się świecie, gdzie stare porządki i zasady są niwelowane, nie da się już jednoznacznie zaprzeczyć możliwości utworzenia jakiejś warunkowej Unii Północnoamerykańskiej “od Grenlandii po Panamę”. W końcu po projektach rosyjskiego świata, Wielkiego Turanu, czy One Belt, One Road wydaje się, że niewiele może nas zaskoczyć.
Innym ciekawym aspektem jest reakcja na takie inicjatywy ze strony krajów Globalnego Południa, na czele z Chinami. Już teraz jesteśmy świadkami ewidentnego wyłaniania się kolejnego bieguna geopolitycznego, alternatywnego wobec Zachodu. Są to przede wszystkim Chiny i inne kraje, które uważają się za antagonistyczne wobec cywilizacji zachodniej (rosja, Brazylia, Iran, częściowo Indie, kraje azjatyckie i afrykańskie itp.)
Obecnie stowarzyszenia takie jak BRICS nie są jeszcze pełnoprawnymi aktorami światowej polityki, choć wyraźnie zmierzają w tym kierunku. Jeśli Stany Zjednoczone nagle rozpoczną ekspansję terytorialną i przekształcą się w ogromne “supermocarstwo”, istnieje duże prawdopodobieństwo, że procesy antagonistyczne (na przykład utworzenie pełnoprawnego sojuszu między Chinami a rosją) również się nasilą. To z kolei doprowadzi do powstania pełnoprawnych bloków wojennych, tak jak to miało miejsce podczas zimnej wojny. Taki rozwój wypadków raczej nie przyniesie korzyści światu.
Czy USA naprawdę zaczną się rozwijać pod rządami Trumpa?
Gdyby urząd sprawował jakikolwiek inny prezydent, pytanie to wydawałoby się bezsensowne. Specyfika Donalda Trumpa polega jednak na tym, że pod jego rządami niczego nie można być pewnym. Dlatego nie powinniśmy wykluczać ekspansji terytorialnej USA w 100% - choć prawdopodobieństwo tego jest nadal dość niskie.
Ameryka ma jednak spore doświadczenie w poszerzaniu swojego terytorium. Kraj ten rozrósł się w XIX, a nawet w XX wieku. Wystarczy wspomnieć o podboju Teksasu, aneksji Nowego Meksyku, Oklahomy i Arizony (miało to miejsce w XX wieku). Wreszcie, Waszyngton oficjalnie zaanektował stan Hawaje w 1959 roku. Nie trzeba dodawać, że jest to polityczna i gospodarcza kontrola nad połową planety.
Opinia ekspertów
UA.News poprosił ekspertów politycznych o ocenę retoryki prezydenta elekta USA i przeanalizowanie możliwości nowej amerykańskiej ekspansji terytorialnej. Opinie naszych rozmówców w tej kwestii są dość sceptyczne.
Na przykład Serhii Dzherdzh, ukraiński polityk, doktor nauk politycznych i osoba publiczna, przewodniczący Ligi Obywatelskiej NATO-Ukraina, uważa słowa Trumpa za banalną retorykę polityczną. Według eksperta, Republikanin jeszcze nie “otrząsnął się” z kampanii wyborczej, dlatego pozwala sobie na tak ekstrawaganckie wypowiedzi.
“Stany Zjednoczone nie mają planów ekspansji terytorialnej i nie mogą ich mieć. Kanada jest suwerennym państwem. Grenlandia jest terytorium Danii. Kanał Panamski przynosi zyski wyłącznie państwu Panama, jest ich własnością. Trump chce, aby amerykańskie statki płaciły mniej za przepłynięcie przez Kanał. Albo mieć nieco inne stosunki gospodarcze z Kanadą. On po prostu miesza dziwną retorykę w swoim stylu z czysto ekonomicznymi interesami. To nie jest dobre dla nikogo. I najprawdopodobniej nie usłyszymy takich bzdur od Trumpa jako prezydenta. Będzie miał doradców, będzie miał większą odpowiedzialność, więc ta retoryka się zmieni. Na razie są to wypowiedzi przypominające kampanię wyborczą. Wygląda na to, że Trump nie otrząsnął się jeszcze od tej kampanii. Ale myślę, że to tymczasowe” - powiedział Serhii Dzherdzh.
Andrii Zolotariov, analityk polityczny i szef Centrum Trzeciego Sektora, również podziela pewien sceptycyzm co do wypowiedzi Trumpa. Ekspert uważa jednak, że nie należy ich lekceważyć.
“We wszystkich tych aspektach polityki zagranicznej wciąż słyszymy echo retoryki wyborczej. Potrzebujemy strategii, bo Amerykanie nie podchodzą do tego typu spraw bez strategii, pewnych algorytmów i protokołów. Oznacza to, że nie jest to kwestia jednego czy dwóch dni, ale raczej długiego czasu. A to, co Trump mówi teraz, może zostać poważnie przekształcone później... Ale mimo to podejście do polityki zagranicznej wobec kontynentu amerykańskiego z pewnością ulegnie poważnym zmianom.
Myślę, że retoryka przedwyborcza wciąż trwa, ale już teraz sprawia wrażenie “Trumpa w składzie porcelany”. Ale w USA prezydent ma wiele zabezpieczeń na wypadek “głupka” lub autokraty. Niemniej jednak myślę, że obawy wielu są dość poważne, ponieważ jest już jasne, że zasady, które istniały w przeszłości, już nie istnieją. Ale ogólnie rzecz biorąc, wydaje mi się, że jest to bardziej prawdopodobne, że retoryka kampanii Trumpa będzie kontynuowana. Jest on showmanem pod wieloma względami i wie, jak zrobić coś z niczego, jak w przypadku Kanady czy Kanału Panamskiego. Jest więc zbyt wcześnie, by wyciągać jakiekolwiek długoterminowe wnioski” - podsumował Andrii Zolotariov.
Politolog i historyk Kost Bondarenko traktuje jednak wypowiedzi Trumpa poważnie i dostrzega w jego retoryce konkretne plany geopolityczne.
“Trump stawia na kontrolę szlaków morskich. Bardzo ważne jest dla niego, po pierwsze, przejęcie kontroli nad Kanałem Panamskim i uniemożliwienie ukończenia Kanału Nikaraguańskiego (tutaj możemy przewidzieć aktywność polityczną USA w tym regionie). Po drugie, ważne jest, aby uzyskać maksymalną obecność na Grenlandii, aby kontrolować Północny Szlak Morski - i tutaj nie martwi się potencjalnym konfliktem ze swoim sojusznikiem z NATO, Danią. W idealnej sytuacji Trump chciałby uzyskać kontrolę nad Bliskim Wschodem, w tym nad Kanałem Sueskim” - powiedział Bondarenko.
Ekspert twierdzi, że głównym celem polityki amerykańskiego prezydenta-elekta na Pacyfiku pozostanie zapobieganie dominacji Chin. W tym kontekście może nawet dojść do prób “kolorowych rewolucji” w Azji Środkowej. Dlatego też wypowiedzi Trumpa mogą nie być tylko retoryką, ale konkretnymi planami działania.
Podsumowując, możemy stwierdzić, że jak dotąd słowa Trumpa pozostają głównie głośną i ekscentryczną retoryką polityczną, choć “na granicy faulu”. Jeśli jednak spojrzymy głębiej w kontekst, staje się jasne, że w jego pomysłach jest pewne racjonalne ziarno. Nie powinniśmy więc niczego wykluczać w 100%.
Mykyta Trachuk