
Wróciłam z Kongresu Common Future w Poznaniu.
Ogólnie wszystko było dobrze: wystąpili naprawdę ważni ludzie — politycy, przedsiębiorcy, przedstawiciele dużych organizacji. To nadaje wydarzeniu status i wagę, ale szkoda, że prawie wszyscy ci ludzie od razu po swoich przemówieniach znikali i nie zostawali na networking. To właśnie możliwość rozmowy z nimi "na równych" w kuluarach dodałaby największą wartość. Bo to, co słychać ze sceny, to prawie nic nowego — te tezy są już od dawna znane.
Mimo to, networking był: nowe kontakty zostały nawiązane, kilka ciekawych pomysłów narodziło się właśnie w rozmowach, a ustalenia — w kontynuacji po wydarzeniu. Więc korzyści na pewno są. No, a jeśli chodzi o jedzenie, to organizatorzy tym razem niezbyt się postarali. Na szczęście, treść była zdecydowanie bardziej sycąca niż catering.
A mimo to, wciąż mam pytanie: czy w ogóle warto organizować takie klasyczne konferencje? Czy mają one realną wartość dla uczestników? Często sama organizuję wydarzenia i coraz bardziej przekonuję się, że najważniejsze nie są przemówienia, a właśnie networking. Ludzie przychodzą tam właśnie po to. A zadaniem organizatorów jest stworzenie przestrzeni do poznawania się, budowania zaufania i prawdziwej rozmowy.
W naszej praktyce od dawna stawiamy na biznes-miksery: minimum gadania, maksimum żywego kontaktu. Bo to właśnie tam rodzi się zaufanie. A zaufanie to fundament, na którym budują się zarówno partnerstwa, jak i duże projekty.
Osobne podziękowania dla organizatorów za „rodzynkę” — obecność aktora Pawła Delonga, jednego z najbardziej znanych polskich artystów, którego Ukraińcy dobrze znają z serialu „Kawa z kardamonem”.
Mam nadzieję, że kolejne wydarzenia będą jeszcze odważniejsze pod względem formatów i zaoferują jeszcze więcej możliwości do znalezienia „swoich”.
Halyna Heilo