W zeszłym tygodniu wydarzyło się tyle, że wydaje się, jakbyśmy przeżyli mały sezon polityczny w ciągu pięciu dni.
Ale trzymamy się naszej tradycji spokojnego i równego omawiania najważniejszych spraw. Są wiadomości, które chce się ominąć. A są takie, których po prostu nie da się nie zauważyć, nawet jeśli zamknąć oczy i włączyć tryb oszczędzania nerwów.
Dymisja Andrija Jermaka należy właśnie do tej kategorii.
Szczerze mówiąc, nie myślałam, że ten dzień w ogóle nastąpi. Wydawało się, że z fotela szefa Biura Prezydenta może odejść tylko… cóż, powiedzmy, nie swoimi nogami. Ale stało się coś, co wydawało się niemożliwe: przeszukania, skandal korupcyjny, oświadczenie o dymisji i teraz oficjalnie „idę na front”.
I tutaj nasuwa się naturalne pytanie: front – to wezwanie serca, czy strategiczne schronienie przed potencjalnym podejrzeniem ze strony NABU? Zobaczymy. Ale pytanie wisi w powietrzu bardzo wymownie. I od razu pojawia się kolejne: kto zostanie nowym szefem Biura Prezydenta? Tutaj odpowiedź wydaje się prosta i bardzo znajoma: na scenie wszyscy ci sami.
Jednak w tym tygodniu najbardziej wszystkich interesowało nie to, kto zostanie szefem BP, lecz kto teraz pokieruje grupą negocjacyjną. To właśnie ta osoba odegra kluczową rolę w przyszłych rozmowach o zawieszeniu broni, gwarancjach bezpieczeństwa, ramach pokoju. I tutaj chce się zapytać wprost: czy naprawdę nie ma ludzi o przyzwoitej reputacji?
Czy nie znalazł się żaden profesjonalny dyplomata, który zajmował się negocjacjami, zna protokół, ma doświadczenie i nie figuruje w żadnych podsłuchach? Bo mianowanie szefem grupy negocjacyjnej osoby, której w każdej chwili mogą postawić zarzuty NABU i która figuruje w nagraniach Mindicha, jest, delikatnie mówiąc, bardzo dziwnym wyborem. Wygląda to nie jak strategia, lecz jak próba za wszelką cenę utrzymania kontroli.
Szczerze mówiąc, wygląda to wszystko jak stary, dobry dowcip: gdy w burdelu spadają dochody, personel zaczyna przesuwać łóżka. A wszyscy doskonale wiedzą, że problem nie leży w łóżkach.
W tym tygodniu pojawiła się wiadomość, która przeszła ciszej, niż mogłaby, ale w rzeczywistości jest bardzo ważna dla kraju.
Komisja Europejska oficjalnie potwierdziła decyzję o przyznaniu Ukrainie 6 miliardów euro w ramach programu Ukraine Facility.
Decyzja została podjęta wcześniej, jeszcze w połowie listopada, ale w zeszłym tygodniu podpisano wszystkie dokumenty techniczne i prawne, które ostatecznie uruchamiają tę transzę. I co najważniejsze: wypłata jest spodziewana już w grudniu.
Ukraine Facility to duże, wieloletnie narzędzie wsparcia powiązane z reformami, przejrzystością, modernizacją gospodarki i odbudową infrastruktury. To znaczy, że nie chodzi tu tylko o pieniądze, ale o wsparcie strukturalne, które pozwala krajowi pozostać finansowo stabilnym w warunkach wojny.
Tak, sześć miliardów nie rozwiązuje wszystkiego. Ale oznacza to jedną ważną rzecz: mimo zmęczonych nagłówków, kryzysów politycznych i wewnętrznych dramatów, Europa pozostaje z Ukrainą nie tylko słowami, ale także decyzjami budżetowymi.
Podczas gdy niektóre kraje wciąż żyją w trybie niekończących się burz politycznych, małe miasteczko Rabbit Hash w Kentucky zachowuje wyjątkowy sposób na utrzymanie własnego spokoju i zdrowego rozsądku.
W tym tygodniu w miasteczku wybrano nowego honorowego burmistrza – został nim kot o imieniu Winston.
Miasteczko ma własną, silną tradycję polityczną od ponad dwudziestu lat: „najlepszy burmistrz to ten, który nie mówi bzdur. Dlatego u nas tylko zwierzęta”.
I szczerze mówiąc, patrząc na świat w ostatnich latach, zaczyna się podejrzewać, że one po prostu wyprzedziły czas. Pierwszą burmistrzynią była suczka, potem kolejna, a najsłynniejszą stała się pies Lucy Lou, która kiedyś nawet zgłosiła swoją kandydaturę w wyborach prezydenckich w USA, wyłącznie po to, by poprawić humor wyborcom.
Wybory w Rabbit Hash mają charakter charytatywny: każdy głos to darowizna na utrzymanie historycznego centrum. W tym roku właśnie Winston zebrał najwięcej datków i zwyciężył w uczciwej rywalizacji z psem i królikiem. Wygląda na to, że wyborcy docenili jego charyzmę i, być może, politykę podatkową w formie mruczenia.
Obowiązki nowego burmistrza są zadziwiająco odpowiedzialne: witać turystów, pojawiać się na świętach, pozować do zdjęć, być główną twarzą akcji charytatywnych, pozwalać się głaskać i ogólnie przypominać mieszkańcom, że życie jest znacznie prostsze i nie trzeba go komplikować.
Czasem patrzy się na takiego burmistrza i myśli: może i my powinniśmy spróbować czegoś podobnego? Tydzień był trudny, ale przetrwaliśmy go. Przed nami nowe dni, trochę więcej jasności i, mamy nadzieję, trochę więcej spokoju. Idziemy dalej swoim tempem, nie zapominając o sobie i o tym, że życie składa się nie tylko z głośnych wiadomości.
Poniedziałek się zaczął i to już dobry znak.
Halyna Gheilo