
Radu Poklitaru to jedna z najbardziej znanych postaci współczesnego ukraińskiego baletu. Jako choreograf i założyciel „Kyiv Modern-Ballet” zmienił sposób postrzegania tańca scenicznego, wprowadzając nowe formy do baletu. Jego podejście łączy tradycję z nowoczesnością, co pozwala tworzyć unikalne spektakle, w których każdy ruch ma znaczenie.
Od czasu powstania „Kyiv Modern-Ballet” Radu znacząco wpłynął na rozwój baletu na Ukrainie i poza jej granicami. Przekształca klasyczne dzieła w nowoczesne inscenizacje i stale poszerza granice sztuki baletowej. W kraju, który jest w stanie wojny, jest to niezwykle trudne.
W ekskluzywnym wywiadzie dla UA.NEWS Radu Poklitaru opowiedział o nadchodzącej premierze spektaklu „Traviata”, pracy w warunkach pełnoskalowej wojny oraz poszukiwaniu sposobów tworzenia nowych inscenizacji mimo trudnych okoliczności.
Najtrudniejsze w pracy nad spektaklem według Radu Poklitaru
Zmieniaję libretta w samotności, przy komputerze. To praca, którą można nazwać czystą przyjemnością. Nie jesteś od nikogo zależny, masz muzykę i komputer. Wymyślasz spektakl, scenę po scenie. To najprzyjemniejsza i najmniej problematyczna część pracy. Żaden czynnik ludzki poza tobą samym.
Jeśli chodzi o pracę na scenie, z biegiem lat staje się coraz trudniej tworzyć nowe rzeczy, bo już dużo zostało zrobione. Kiedy zaczynasz coś wymyślać, pojawia się ogromna podświadoma pokusa, by sięgnąć po to, co już stworzyłeś, powtórzyć się. Ta walka z powtarzalnością to poważne twórcze wyzwanie. I chyba to jest dla mnie najważniejsza walka – walka z samym sobą i własnymi schematami.
Kryzys kadrowy: tancerze wyjeżdżają za granicę
Jeśli chodzi o skład zespołu, to oczywiście teraz jest poważny problem odpływu młodych za granicę. Ten problem jest szczególnie dotkliwy w teatrze tańca. Mało kto o tym myśli, ale w przeciwieństwie do teatru dramatycznego, tancerze nie mają bariery językowej. Jako twórcze osobowości są w pełni „konwertowalni”. Mówią językiem tańca bez akcentu w każdym kraju na świecie. Przyjeżdżają i tańczą. Nie muszą wychodzić na scenę i walczyć z nauką obcego języka.
Jednak doskonale rozumiem całą młodzież, która wyjeżdża. Uświadamiam sobie, że muszę jakoś temu przeciwdziałać i szukać rozwiązań tego problemu. Dlatego organizujemy casting, konkursy, rekrutujemy nowych tancerzy. To ogromna praca nad wychowaniem nowych artystów. Bo przecież nowy tancerz nie przychodzi gotowy do naszego teatru — teatru z bogatą historią, ze swoją specyficzną estetyką tańca, którą trzeba przyswoić. To nie jest osiągalne od razu, to wymaga czasu.
Adaptacja klasycznej opery Verdiego do formatu baletu
To znacznie skrócona wersja muzyczna. Prawdziwa partytura operowa trwa ponad dwie i pół godziny. Balet „Traviata” trwa nieco ponad godzinę – godzinę piętnaście. Dlatego oczywiście jest to duża praca – stworzenie nowej wersji znanego dzieła muzycznego. To właśnie robię w tym pierwszym etapie pracy twórczej, o którym wcześniej wspominałem – sam przy komputerze. Mam wykształcenie baletmistrza w białoruskiej konserwatorium, więc nie mam problemów z czytaniem partytury czy klawisza, co bardzo pomaga mi w pracy.
Jeśli chodzi o libretto, to faktycznie przeszło niewielkie zmiany. Najważniejsza myśl, która została zawarta przez autorów opery „Traviata”, została zachowana.
Idea spektaklu – poświęcenie się dla miłości czyni tę miłość nieśmiertelną. Ta idea nie została zmieniona. Reszta to już moje drobne innowacje fabularne. Mało kto się nad tym zastanawia, ale niektóre momenty, które w operze lub teatrze dramatycznym można łatwo pokazać i wyjaśnić za pomocą słowa, w balecie praktycznie niemożliwe jest przekazać tylko językiem tańca.
Na przykład więzi rodzinne. Bardzo trudno jest wyjaśnić widzowi, że mężczyzna i kobieta na scenie to brat i siostra. Trzeba pokazać rodziców, dzieciństwo, aby ukazać, że dorastali razem – cała historia, która w teatrze dramatycznym zastępowana jest prostym powitaniem: „Cześć, siostrzyczko!”
To samo w 100% dotyczy par ojciec-syn, matka-córka. To po prostu dwóch mężczyzn lub dwie kobiety.
Z tego samego powodu „bezsłowności”, wpisanej w samą istotę sztuki tańca, bardzo trudno jest przekazać wspomnienia lub myśli o przyszłości. Balet to „teraz”, to „właśnie teraz”, w tej chwili. Jeśli chcę mówić o przeszłości lub przyszłości, muszę wkładać niewiarygodne wysiłki reżyserskie, aby zostać zrozumianym.
I większość zmian fabuły w naszej „Traviiacie” wiąże się właśnie z pokonaniem tych trudności, a nie z tym, że chcę być koniecznie oryginalny albo koniecznie zmieniać bieg wydarzeń oryginału. Nie, to wcale nie jest cel. Celem jest stworzenie poruszającego, prawdziwego, głębokiego i szczerego spektaklu. To jest najtrudniejsze.

Tworzenie spektaklu „Traviata”
Co opowiada Radu Poklitaru o pracy z Olhą Nikitiną i Dmytro Kuriatą
Przede wszystkim to oczywiście niesamowity komfort ludzki, który odczuwam, rozmawiając z tymi ludźmi. I to, że są to profesjonaliści najwyższej klasy. Najczęściej w ogóle nie ingeruję w ich pracę. Oczywiście omawiamy wszystkie szczegóły.
Z Olgą mamy się spotkać, jeszcze raz przejść przez libretto i omówić, kiedy co się włącza, kiedy co się wyłącza, kiedy co się pojawia. Widziałem niektóre fragmenty. I mogliście je nawet zobaczyć w teaserze – to prawdziwe fragmenty wideoprojekcji. Wiem, że to, co mi zaproponują, od samego początku będzie znakomitym rozwiązaniem.
Jeśli coś nie będzie się pokrywało z moją wizją, skoryguję to. Ale ich wartość jako twórczych indywidualności jest tak wysoka, że w większości przypadków nie wymaga mojej korekty. To wspaniałe.
Jeden z moich przyjaciół – artystów, z którym również dużo pracowałem i nadal pracuję – kiedyś powiedział zdanie, które uspokaja mnie w wielu sytuacjach. Gdy martwiłem się z powodu kolejnego projektu, powiedział:
„Raduszko, no co ty się przejmujesz? Gorzej niż potrafimy, i tak nie potrafimy”.
To właśnie o Oldze i Dmytrze. Gorzej niż oni potrafią, i tak nie potrafią. I to samo dotyczy mnie. Wiem, że mimo wszystkich trudności, istnieje pewna poprzeczka, poniżej której i tak nie jestem w stanie zejść.
Praca nad spektaklem w warunkach wojny
Osobiście mam dość stabilną psychikę. Mnie to [ostrzały] zbytnio nie przeszkadza, nawet niezbyt przeszkadza mi spać.
Ale mojego psa musiałem zawieźć do Kiszyniowa i tam zostawić, bo w ogóle nie mógł spać w nocy. Miał ataki paniki, trząsł się. U moich znajomych francuski buldog posiwiał od ostrzałów. Bo psu nie da się wytłumaczyć, że to tylko ostrzały, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży. On po prostu boi się wybuchów i tyle.
Jeśli chodzi o artystów – oczywiście wszystkim jest ciężko. I mimo że nasza praca zaczyna się o piątej po południu, po nieprzespanej nocy przychodzą trochę ospali, fizycznie i emocjonalnie wyczerpani.
No ale co zrobić? Pracujemy. Są jakieś inne opcje? Po prostu jak wszyscy. Wszyscy idą do pracy, bo trzeba. Tak, oczywiście, chcielibyśmy, żeby nie było ostrzałów. Ale przecież nie mamy na to wpływu.

Tworzenie spektaklu „Traviata”
Główne osiągnięcie spektaklu i oczekiwania wobec premiery: opinia Radu Poklitaru
Nie mogę powiedzieć, jakie jest główne osiągnięcie, ponieważ jeszcze nie widziałem spektaklu. Obejrzę – i wtedy będę wiedział, co się udało, a co nie. Na razie spektaklu nie ma, on się dopiero tworzy. Mówiąc wprost – ten koktajl się miesza, i na razie nie jestem w stanie wyobrazić sobie końcowego obrazu. Nigdy nie mogłem wyobrazić sobie końcowego efektu. To niemożliwe według dialektyki Hegla.
Dawniej nauczyli mnie tego wykładowcy filozofii: całkowita niezgodność idealnego i realnego.
Oczywiście, kiedy jeszcze przy komputerze coś wymyślam, w głowie mam idealny spektakl. Widzę go całkiem szczegółowo, ale nigdy, przez wszystkie lata mojej twórczej drogi, rzeczywisty spektakl nie pokrywał się z tym, co sobie wyobrażałem. To po prostu niemożliwe. I tak zawsze wychodzi coś zupełnie innego.
Ale nie jestem w stanie pracować, jeśli w głowie nie mam tej idealnej, wymyślonej w samotności – tylko ze sobą i muzyką – wersji spektaklu. Ona musi istnieć, bo potrzebuję mieć punkt odniesienia. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Mam nadzieję, że będzie dobrze. A potem – przyjdziecie i razem zobaczymy.
Stosunek do ukraińskich artystów na świecie
Oczywiście wszystkich interesuje to samo – jak pracujecie, jak udaje się tworzyć w takich warunkach. Wielu moich zagranicznych przyjaciół teraz rzadziej dzwoni. Na samym początku wojny bardzo często dzwonili i pytali, jak u nas, co się dzieje. To byli zarówno Europejczycy, jak i osoby spoza Europy.
Ale ogólnie rzecz biorąc, teraz dla ukraińskiej sztuki istnieje pewien carte blanche. On nadal trwa, i to jest przyjemne, bo dzięki temu, że reprezentujemy Ukrainę, otwiera się przed nami więcej drzwi niż wcześniej. To dobre.
Ludzie często nadal z niedowierzaniem patrzą na to, że sztuka takiej jakości przyjeżdża z kraju, który toczy wojnę. Wydaje im się, że to niemożliwe. A my teraz rozumiemy – i udowadniamy przede wszystkim sami sobie – że to możliwe.
«Kyiv Modern-Balet» świętuje 20 lat: co myśli Radu Poklitaru o zmianach teatru na przestrzeni dwóch dekad
Powiedziałbym, że poziom profesjonalizmu znacznie wzrósł. Wszyscy idealizujemy pierwsze pokolenie, a widzowie pierwszego pokolenia, którzy oglądali, również idealizują tych, którzy byli w pierwszym składzie.
Ale teraz, kiedy oglądam stare nagrania, rozumiem, że poziom tańca – a to jest najważniejsze, o czym mówimy, po prostu nasz język – niesamowicie wzrósł przez te lata. I to jest chyba główna różnica.
Ogólnie rzecz biorąc, teatr był zupełnie inny. Zaczynaliśmy jako teatr mecenacki. Zostaliśmy założeni dzięki wsparciu Władimira Filipowa, ukraińskiego mecenasa, biznesmena i mojego wielkiego przyjaciela.
Byliśmy teatrem całkowicie zależnym od mecenatu i, według odczuć, mógł istnieć, a może i nie. To nie była instytucja państwowa. Wtedy wydawało się, że za rok może w ogóle przestaniemy istnieć. Ale stało się tak, że mimo zmiany źródeł finansowania teatr dalej żył, tworzył spektakle, poprawiał jakość i repertuar.
Teraz, patrząc na tę drogę przez 20 lat, rozumiem, że każdy krok był ważny. To, co mamy teraz, i to, co było wcześniej, to na pewno dwa różne teatry – zarówno pod względem skali, jak i jakości. Ale bez tego pierwszego etapu nie byłoby tego, co mamy dzisiaj.