
Dlaczego konkurs na stanowisko szefa Biura Bezpieczeństwa Ekonomicznego (BEB) zamienił się w farsę? Jak SBU „listami szczęścia” sabotuje konkursowy nabór? Jak przebiegają spotkania prezydenta z biznesem? Dlaczego władza kompletnie nie rozumie biznesu? Co czeka przyszłe BEB?
O tym i nie tylko rozmawiał z wydawnictwem UA.News przedsiębiorca i ekonomista Andrii Dlihach. Szczegóły w naszym materiale.
Obecnie rząd faktycznie zablokował mianowanie dyrektora BEB, powołując się na jakieś kwestie bezpieczeństwa, rzekome powiązania kandydatów z krajem-agresorem i tak dalej. Jak według Pana decyzja ta wpływa na realizację przez Ukrainę zobowiązań wobec naszych międzynarodowych partnerów oraz na atrakcyjność inwestycyjną kraju?
Andrii Dlihach: Nie stawiałbym jednak na pierwszym miejscu realizacji międzynarodowych zobowiązań. Oczywiście jest to ważne i faktycznie naruszamy zobowiązania wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Jednak szczerze mówiąc, MFW niedawno przeprowadził kolejną ocenę realizacji zobowiązań przez Ukrainę. Następna misja nie odbędzie się w najbliższym czasie i reakcja MFW może być odłożona.
Istnieje jednak szansa, że rząd naprawi tę sytuację do końca lipca, zgodnie z wytycznymi MFW, i zatwierdzi kandydata. Krótko o historii sprawy. Pomysł skoncentrowania odpowiedzialności ekonomicznej w jednym tylko instytucie został po raz pierwszy sformułowany podczas spotkania prezydenta z biznesem w czerwcu 2023 roku. To wtedy ukraiński biznes przedstawił kilka danych.
Pierwsza liczba — to rosnące w zawrotnym tempie zaufanie biznesu do instytucji państwowych, które objawia się tym, że przedsiębiorcy uważają nieprzewidywalne działania państwa, które w każdej chwili mogą pogorszyć warunki dla biznesu, za ryzyko plasujące się na drugim miejscu, zaraz po ryzyku wojennym. Innymi słowy, samo państwo stało się ryzykiem dla biznesu nie mniejszym niż wojna.
W związku z tym już wtedy, dwa lata temu, było jasne, że biznes zaczyna aktywnie dezinwestować w ukraińską gospodarkę, obawiając się wzrostu nacisków ze strony organów ścigania i służb siłowych, zaczyna przenosić produkcję i możliwości inwestycyjne poza granice Ukrainy. Kosztowało to ukraińskie PKB około 15%.
Wtedy sam prezydent zaproponował taki pomysł — koncentrację odpowiedzialności ekonomicznej w jednym organie, rozumiejąc, że zarówno Policja Narodowa, jak i DBR (Biuro Dochodzeń Państwowych), które de facto nie powinno zajmować się biznesem, Prokuratura Generalna oraz organy regulacyjne jak DPS, DMS i inne instytucje zwiększyły presję na biznes.
„Zamiast stosować moratoria, które nie przynoszą oczekiwanych efektów, przeładujmy te instytucje, zrestartujmy BEB i potraktujmy go jako jedyny organ, który może kontrolować biznes.” Tę obietnicę prezydenta biznes odebrał jako bardzo pozytywny sygnał.
Minęły dwa lata. Rok poszedł na tworzenie nowego prawa o BEB, rok na organizację konkursu na szefa BEB. To był tylko pierwszy krok. Jeśli i ten zostaje zablokowany, to dlaczego biznes miałby dalej ufać państwu? Gdy państwo samo łamie zasady, które ustaliło. W tych zasadach nie ma możliwości, by Rada Ministrów anulowała lub nie zatwierdziła wyników konkursu.W związku z tym stowarzyszenia biznesowe dziś pytają władze, czy naprawdę istnieją uzasadnione powody do łamania prawa, dlaczego państwo nie komunikuje się, nie organizuje spotkań z wiodącymi biznesowymi organizacjami, nie wyjaśnia swojej pozycji? Taki sposób działania niszczy resztki inwestycyjnego klimatu, które jeszcze pozostały w kraju.
Pod koniec czerwca detektyw NABU Cywiński wygrał konkurs na stanowisko dyrektora BEB. Jakie, Pana zdaniem, mogą być konsekwencje zablokowania tego mianowania dla Ukrainy? Czy na przykład partnerzy mogą ograniczyć nam pomoc z tego powodu?
Andrii Dlihach: Obecnie równolegle do zablokowania konkursu toczy się dyskusja na temat tego, co biznes i przedstawiciele społeczeństwa obywatelskiego mogą zrobić w takiej sytuacji. Czy warto na przykład wywierać presję na partnerów międzynarodowych: „Spójrzcie, konkurs jest blokowany, nie dawajcie nam pieniędzy, niech najpierw władza rozwiąże tę sprawę”. Oczywiście nikt tak nie postępuje.
Nasze społeczeństwo obywatelskie jest dojrzałe. Rozumie, że musimy bronić stanowiska, iż żadne głupie czy błędne działania władzy nie mogą zagrozić Ukrainie. Ukraina jest większa niż państwo ze swoimi błędami i korupcją. Dlatego nasi zachodni partnerzy widzą wszystko, co się dzieje. Widzą zablokowany konkurs, widzą te nieadekwatne działania komunikacyjne ze strony państwa, ale zachowują się jak dorośli. To zbyt infantylne myśleć, że tylko komunikacja biznesowych stowarzyszeń może zniszczyć międzynarodową pomoc. To oczywiście śmieszne.
Dlatego partnerzy międzynarodowi doskonale widzą, co się stało z konkursem, bez listów od biznesu czy analiz think tanków. Wyciągają swoje wnioski. Niestety, te wnioski są dla Ukrainy niepokojące.
Jakie są Pana prognozy co do rozwoju sytuacji z mianowaniem zwycięzcy wybranego przez komisję? Jak Pana zdaniem to się potoczy? Jakie scenariusze są możliwe?
Andrii Dlihach: Niestety, nie wierzymy, że rząd zmieni swoją decyzję i mianuje zwycięzcę konkursu na to stanowisko. Są dwa scenariusze. Pierwszy — komisja będzie nalegać na swoje pierwotne decyzje. Drugi scenariusz — komisja zaproponuje drugiego zwycięzcę konkursu, bo przypomnę, że praktycznie dwie osoby miały najwyższe końcowe wyniki, więc komisja może zaproponować drugiego kandydata, tym bardziej że ta kandydatura również jest popierana przez społeczeństwo obywatelskie. Jednak możliwe, że pismo od SBU dotyczy obu tych kandydatów. W takim przypadku komisja będzie zmuszona przeprowadzić ponowny konkurs. Byłby to najgorszy scenariusz, ponieważ przy takim rozwoju sytuacji na pewno nie zdążymy z mianowaniem szefa BEB do końca lipca.
Właśnie wspomniał Pan o pismach od SBU. I właściwie z tym związane jest kolejne pytanie. Zaobserwowaliśmy kilka schematów sabotowania tego konkursu. To są pisma od SBU, o których Pan wspomniał, nieobecność członków komisji, decyzje rządu i tak dalej. Co jeszcze władza może wymyślić, żeby pogrzebać ten proces, Pana zdaniem?
Andrii Dlihach: Odnoszę wrażenie, że to nie jest decyzja samego rządu. To zbyt abstrakcyjne. Czy faktycznie był jakiś telefon od prezydenta do ministrów? Czy jakieś wyjaśnienia? Moim zdaniem sytuacja wygląda następująco. Po pierwsze, NABU to bardzo niezależny organ, który pokazał swoją skuteczność i nadal ją potwierdza. A w rządzie widzą wpływ NABU na jedność rządu i jego zdolność do podejmowania decyzji. Co jest dość dziwne, bo właśnie niezależność NABU jest wspierana zarówno przez partnerów międzynarodowych, jak i społeczeństwo obywatelskie.
Dlatego skarżenie się na NABU wydaje się bardzo dziwne. Ale istnieje przekonanie, że niektóre służby uważają decyzje NABU za motywowane nie tylko ukraińskimi interesami narodowymi, ale też innymi interesami. Wtedy pojawia się pytanie, dlaczego nie ujawnia się tych wniosków. Jeśli istnieją informacje, że detektywi NABU, którzy mają dostęp do tajemnic państwowych, podejmują działania sprzeczne z interesami Ukrainy, to w interesie naszego bezpieczeństwa jest ujawnienie tych informacji. Jeśli ktoś uważa w Ukrainie, że mianowanie osoby z dostępem do tajemnic państwowych jest ryzykiem dla bezpieczeństwa narodowego, to muszę powiedzieć, a tę opinię podzielają koalicje biznesowe i ośrodki analityczne, że znacznie większym ryzykiem dla kraju z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego są wewnętrzne kłótnie, rozpad jedności narodowej i zniszczenie normalnego rozsądnego dialogu między rządem, biznesem i społeczeństwem obywatelskim.
To jest ryzyko najwyższego rzędu dla bezpieczeństwa narodowego, a nie jakieś nominacje. Co więcej, biznes pyta, dlaczego w rządzie pozostają ludzie, którzy są objęci śledztwem, dlaczego nie stosujemy europejskiej praktyki, gdzie sami urzędnicy z ryzykiem reputacyjnym dobrowolnie robią przerwę lub ustępują ze stanowisk, aby zachować przede wszystkim zaufanie, które tworzy się między społeczeństwem obywatelskim a rządem. Niestety, muszę powiedzieć, że jest to problem systemowy.
Problem systemowy polega na tym, że ani prezydent, ani jego otoczenie nie rozumieją ważności instytucjonalnego podejścia. Tworzą rady do spraw wsparcia przedsiębiorców zamiast rozmawiać ze skonsolidowanym biznesem, który ma swoje przedstawicielstwo w postaci stowarzyszeń biznesowych. To jest znacznie większe ryzyko.
A jak Pan sądzi, czy w ogóle da się jakoś położyć kres tym „pismom SBU”? Jeśli są one manipulacyjne. Bo na przykład znamy schemat Artema Szyla, który wykorzystywał pisma SBU, żeby wyeliminować konkurentów w przetargach „Ukrzaliznyci” — to ewidentny schemat. Jak Pana zdaniem można z tym walczyć? I czy w ogóle jest to możliwe?
Andrii Dlihach: Tak, pierwsza idea, która kiedyś była poparta przez prezydenta, to usunięcie ekonomicznej jurysdykcji SBU. Żeby SBU nie mogło zajmować się sprawami gospodarczymi. Oczywiście, SBU i tak zostanie narzędzie, które jest wykorzystywane, na przykład podczas moratorium na kontrole biznesu, narzędzie dotyczące oskarżeń biznesu o terroryzm lub współpracę z rosyjskimi firmami. To również jest używane do wywierania presji na biznes. Ale musi być w tym wszystkim sąd jako najwyższa instancja sprawiedliwości. Z drugiej strony wydaje się, że mamy tak naprawdę dwa SBU jednocześnie.
Jedno SBU, któremu biznes aktywnie pomaga, to SBU, które przeprowadza spektakularne operacje, faktycznie niszcząc wroga zarówno w tylnej strefie Ukrainy, jak i w tylnej strefie samego wroga. To SBU, z którego możemy być naprawdę dumni. Tutaj pytanie do szefa SBU: dlaczego istnieje równoległe SBU, które zajmuje się ewidentnie zleconymi „komercyjnymi” sprawami? Czy nie warto tego radykalnie zmienić? Z punktu widzenia biznesu i ośrodków analitycznych odpowiedź jest oczywista. Właściwie pytanie jest teraz bardzo proste. Jeśli państwo nie zamierza prowokować naszej wewnętrznej porażki, to musi zmienić ton i styl komunikacji ze społeczeństwem obywatelskim.
Jak ocenia Pan obecną efektywność BEB? Czy ten organ jest potrzebny? A może warto przekazać jego funkcje innym organom ścigania?
Andrii Dlihacz: BEB to instytucja, która poniosła porażkę. Model, który został narzucony przez tych, którzy tworzyli BEB, okazał się całkowicie nieskuteczny. Utrzymanie BEB jest dla państwa kosztowniejsze niż efekty ekonomiczne, jakie przynosi. Krótko mówiąc — to absolutna porażka.
Kiedy tworzono BEB, mówiliśmy o tych ryzykach. Bardzo dobrze to pamiętam, ale idea stworzenia jednego organu zajmującego się działalnością analityczną, który ma detektywów i możliwość przeprowadzania kontroli biznesu, a jednocześnie wyeliminowania tych funkcji z innych organów, była słuszna i ma już ponad cztery lata. To był klucz. Jednak BEB istniał równolegle z tym, że wciąż funkcję represyjną pełniły podatek, policja narodowa, prokuratura, SBU, DBR i inne instytucje, które i tak wywierały presję na biznes — więc w takim modelu BEB nie miał sensu.
Teraz, jeśli przeprowadzamy reformę kodeksu postępowania karnego, BEB powinien stać się jedynym skutecznym organem z priorytetem na analitykę, z mniejszymi możliwościami nacisku na biznes oraz z efektywną współpracą z instytucją biznes-ombudsmana. I co najważniejsze: ten organ musi zostać całkowicie przeładowany, z zupełnie inną logiką funkcjonowania. W końcu udało się to zrobić w specjalistycznej prokuraturze antykorupcyjnej, NAPK, NABU… Na tym doświadczeniu opiera się logika nowej ustawy, która została przyjęta rok temu.
Dlatego oczywiście ten instytut jest potrzebny, ale nie w takiej formie, w jakiej istniał przez ostatnie 3 lata. Ponieważ ta instytucja kosztuje budżet państwa ponad miliard, prawie półtora miliarda hrywien rocznie, tematy, którymi powinna się zajmować, to systemowe kwestie związane z tworzeniem szarej strefy w gospodarce państwa. Mamy branżę hazardową, która nadal unika płacenia podatków, mamy unikanie płacenia akcyzy (według szacunków ośrodków analitycznych — ponad 30 mld hrywien rocznie), mamy skorumpowane systemy celne i podatkowe. Jak widać, zadań jest na setki miliardów hrywien.
Ostatnie realne spotkanie prezydenta z biznesem miało miejsce w czerwcu 2023 roku. Choć niedawno odbyło się kolejne. Jak Pan je skomentuje?
Andrii Dlihach: Ostatnie spotkania to były raczej konferencje. To nie były spotkania, na których prezydent wysłuchiwał przedstawicieli biznesu. To były wydarzenia, podczas których prezydent prezentował swoją pozycję, a realnego dialogu nie było. Oczywiście sens takich spotkań jest minimalny. Po pierwsze i najważniejsze: to nie prezydent ani jego administracja powinny decydować, kto ma być na takich spotkaniach. Biznes jest jasno skonsolidowany, ma swoje organizacje biznesowe, większość z nich jest zrzeszona w Koalicji Wspólnoty Biznesowej na rzecz modernizacji Ukrainy, jest Izba Przemysłowo-Handlowa. Jest instytucja biznes-ombudsmana, Europejskie Stowarzyszenie Biznesu, Amerykańska Izba Handlowa, Federacja Pracodawców. Taka strukturyzacja biznesu zakłada, że Kancelaria Prezydenta musi nauczyć się prowadzić dialog z instytucjami, z instytucjonalnym biznesem, z tymi, którzy reprezentują interesy różnych branż, różnych typów biznesu, różnych rozmiarów i lokalizacji, a nie samodzielnie decydować, jakich przedsiębiorców zaprosić.
Jeśli prezydent potrzebuje informacji zwrotnej, to już Ministerstwo Gospodarki wspólnie z „Diia” stworzyły świetne narzędzie dla biznesu, nazywa się Puls. W Pulsie wraz z Ministerstwem Gospodarki analizowaliśmy wyniki takiej informacji zwrotnej. Są tam wszystkie kwestie, o których mówią organizacje biznesowe już w pierwszej fali analiz. Potwierdzają to również badania przeprowadzane przez ośrodki analityczne, w tym Advanter Group — publikowane regularnie. Wszystkie priorytetowe tematy są skonsolidowane, a na wiele z nich przygotowano i uzasadniono rozwiązania.
Następnie ośrodki analityczne wraz z organizacjami biznesowymi formułują propozycje polityk państwowych. Część decyzji — głównie z Ministerstwem Gospodarki — jest już wdrażana. Można też realizować wszystkie niezbędne rozwiązania wspólnie z Radą Najwyższą i Radą Ministrów. Rola prezydenta to przywództwo, by zatwierdzić wizjonerski kierunek transformacji, potwierdzić, że kwestie odporności ekonomicznej są równie ważne jak obronność. Z drugiej strony prezydent w komunikacji między biznesem a władzą jest potrzebny, by jasno określić, że dla biznesu kluczowymi problemami nie są już tak bardzo deregulacja (w której dużo się robi), ani tylko kwestie kapitału ludzkiego (gdzie kluczową sprawą pozostaje rezerwacja personelu krytycznego), ale teraz chodzi o system wymiaru sprawiedliwości, reformę sądów — bo bez rozwiązania kwestii zaufania do państwa i ograniczenia nieuzasadnionego nacisku na biznes, nic się nie zmieni. I do tego nie wystarczy spotkanie z pojedynczymi przedsiębiorcami. Potrzebna jest praca systemowa, współpraca z organizacjami biznesowymi i ośrodkami analitycznymi.