
W nocy z 1 maja 2025 roku doszło do wydarzenia historycznego — Ukraina i USA w końcu podpisały długo oczekiwaną umowę dotyczącą ukraińskich surowców. Poinformowała o tym minister gospodarki Julia Swyrydenko, a także liczne ukraińskie i amerykańskie media. Teraz dokument musi zostać ratyfikowany przez Radę Najwyższą, aby mógł wejść w życie.
Wcześniej UA.News szczegółowo analizowało projekt tej umowy. Chodziło o marcowe propozycje strony amerykańskiej, które były jawnie niekorzystne dla Ukrainy. Wszyscy zapytani przez nas wówczas eksperci twierdzili, że takiego dokumentu absolutnie nie należy podpisywać.
Od tego czasu minęło półtora miesiąca, podczas którego ukraińscy dyplomaci wykonali ogromną pracę. I przyniosła ona konkretny rezultat: obecna umowa jest już lepsza od poprzedniej, jednak wciąż gorsza od czysto deklaratywnego dokumentu, który mógł zostać podpisany jeszcze w lutym w Białym Domu.
Ale po kolei. Jaka jest nowa umowa, jakie są jej główne postanowienia i jakie kluczowe wnioski można wyciągnąć? Kwestii tej przyjrzał się komentator polityczny UA.News, Mykyta Trachuk.
Umowa o surowcach: strony spotkały się w połowie drogi
Umowa została już oficjalnie opublikowana przez rząd Ukrainy. Wcześniej jednak deputowany Jarosław Żelezniak zdążył udostępnić jej treść w sieci — był to ten sam tekst porozumienia.
Zgodnie z planem Ukraina i USA tworzą Fundusz Odbudowy Ukrainy. Struktura opiera się na zasadach parytetu — 50 na 50. Żadna ze stron nie będzie miała przewagi w głosowaniach. Jednak według tekstu umowy to właśnie Ameryka otrzymuje priorytet w pracy z surowcami, a także specjalne ulgi podatkowe i preferencje.
Fundusz będzie zasilany dochodami z nowych projektów wydobycia surowców. Mowa o 50% środków z licencji na eksploatację. Wszystkie dochody z projektów rozpoczętych przed wejściem umowy w życie pozostają po stronie Ukrainy. Jednocześnie strona ukraińska gwarantuje brak opodatkowania amerykańskich przelewów w dolarach.
Kluczowy punkt: pomoc ze strony USA, którą Kijów już otrzymał, nie będzie liczona jako wkład amerykański do Funduszu. A więc nie chodzi o dług Ukrainy za wcześniej dostarczoną broń, sprzęt i inną pomoc, o czym Trump wielokrotnie wspominał.
Ameryka może wnosić środki do Funduszu w formie bezpośrednich pieniędzy lub jako pomoc wojskową. Decyzja ta pozostaje po stronie USA — choć nie jest jeszcze jasne, czy są one w ogóle zobowiązane cokolwiek wnosić.
W przyszłości Fundusz będzie mógł inwestować w różne projekty dotyczące eksploatacji i wydobycia surowców naturalnych, w tym ropy, gazu i innych zasobów. Planowane jest stworzenie odpowiedniej infrastruktury do takich działań. Aby Fundusz mógł funkcjonować, konieczne będzie wprowadzenie zmian w Kodeksie Podatkowym oraz — według deputowanego Żelezniaka — w Kodeksie Budżetowym Ukrainy.
„Jak już wcześniej mówiłem… Trzeba będzie zmienić szereg ustaw, co najmniej dwie. W tym osobno Kodeks Budżetowy i Podatkowy. Co do ratyfikacji umowy — na pewno nie dziś. Nawet nie w tym ani w przyszłym tygodniu. Najbliższy możliwy termin to 13–15 maja, i to tylko jeśli zdążą złożyć wszystko do Rady. Umowy międzypaństwowe mają oddzielne procedury, które trudno przyspieszyć”, — stwierdził deputowany.
Ukraina spodziewa się, że przez pierwsze 10 lat obowiązywania umowy cały dochód Funduszu nie będzie dzielony między strony. Środki te mają być reinwestowane w Ukrainie w różne projekty. Jednak warunki te nie są jeszcze szczegółowo opisane i będą dopiero omawiane, podkreśla minister gospodarki. Nie przewiduje się też żadnych zmian w strukturze własności państwowych firm zajmujących się surowcami, takich jak „Enerhoatom” czy „Ukrnafta”. Pozostaną one pod zarządem państwa.
Ważny punkt: w obecnej wersji umowy nie ma żadnych zapisów o gwarancjach bezpieczeństwa dla Ukrainy. Biały Dom jednak zaznacza, że sama obecność amerykańskiego biznesu stanie się gwarancją bezpieczeństwa — przynajmniej w tych rejonach, gdzie będzie działać. To twierdzenie nie jest całkowicie pozbawione sensu, choć wzbudza uzasadnioną krytykę.
Julia Swyrydenko osobno zapewnia, że dokument nie przewiduje żadnych zobowiązań dłużnych Ukrainy. Wszystko, co przekazano nam w formie grantów, a nie kredytów, nie podlega zwrotowi. Współpraca ma się opierać na zasadach parytetu. Choć jednocześnie Donald Trump twierdzi, że dzięki umowie USA odzyskają część pomocy, jaką udzieliły Ukrainie.
„Włożyliśmy tam 350 miliardów dolarów… Więc powinniśmy przynajmniej częściowo odzyskać nasze inwestycje… I zawarliśmy umowę, zgodnie z którą — teoretycznie — otrzymamy znacznie więcej niż 350 miliardów. Po prostu chciałem chronić nasze interesy. Nie chcę czuć się jak idiota” — powiedział prezydent USA.
Czas obowiązywania umowy — bezterminowy. Nie można jednostronnie wypowiedzieć ani anulować dokumentu. Strony mogą jednak wspólnie podjąć decyzję o jego zawieszeniu lub anulowaniu.

Umowa surowcowa: wymiar polityczno-symboliczny
Ciekawostka: nowa umowa liczy zaledwie 12 stron tekstu. Dla porównania — poprzednia wersja miała ponad 90 stron. Jest to bezpośredni dowód na to, że istota podpisanego dokumentu ma głównie charakter polityczny i deklaratywny. To raczej ogólny dokument z równie ogólnymi, podstawowymi postanowieniami.
Oczekuje się, że w najbliższym czasie podpisana zostanie kolejna umowa — Traktat o ograniczonym partnerstwie. Będzie on bardziej szczegółowy, fundamentalny i obejmie wszystkie techniczne aspekty współpracy między Ukrainą a USA w zakresie surowców i kopalin. Kiedy dokładnie zostanie zawarty ten traktat — na razie nie wiadomo.
Równie interesująca jest bardzo wyraźna różnica w interpretacjach obu stron — zarówno ze strony Waszyngtonu, jak i Kijowa. Trump i jego zespół świętują sukces i ogłaszają, że uda się odzyskać pieniądze, które Ameryka zainwestowała w Ukrainę. Tymczasem Ukraina twierdzi, że nie będzie musiała spłacać w formie długu otrzymanej wcześniej pomocy. I tym bardziej nie chodzi o żadne setki miliardów. Nowo utworzony Fundusz ma zajmować się wyłącznie rozdzielaniem zysków, które pojawią się po podpisaniu dokumentu i jego wejściu w życie.
Najprawdopodobniej taka rozbieżność interpretacyjna wynika z ogólnego kompromisowego charakteru umowy. Strony spotkały się gdzieś pośrodku i teraz inaczej przedstawiają umowę swoim społeczeństwom i elitom. Oczywiście Amerykanie, jako silniejszy gracz, od którego Ukraina jest zależna, otrzymali pewne ulgi i preferencje. Ogólnie jednak nowy tekst umowy jest znacznie lepszy niż ten z marca. Choć gorszy od czysto deklaratywnej wersji, którą Kijów mógł podpisać jeszcze w lutym przed sporem w Gabinecie Owalnym.
Najpierw mieliśmy dość korzystną wersję — w takim sensie, że de facto do niczego nie zobowiązywała Ukrainy. Potem, po konflikcie w Białym Domu, zostaliśmy „ukarani” projektem umowy, który był jawnie niewolniczy. Po miesiącach intensywnej pracy dyplomatycznej uzyskaliśmy już w miarę konstruktywny dokument, który nie jest tak dobry, jak mógłby być — ale na pewno nie jest też tak zły. Coś pośredniego.
Z jednej strony Ukraina nie otrzymała gwarancji bezpieczeństwa. Trump, jak już zrozumieliśmy, uważa samą obecność amerykańskiego biznesu za gwarancję bezpieczeństwa. Z drugiej strony Kijów nie uznaje wcześniej otrzymanej pomocy od USA za dług i tym bardziej nie zgadza się z absurdalną kwotą 350 miliardów dolarów, podawaną bez pokrycia.
Jeśli mówić o głównym osiągnięciu politycznym podpisanej umowy, to jest nim zachowanie pozytywnych i konstruktywnych relacji z Ameryką i osobiście z jej prezydentem Trumpem. Ten ostatni, jak się wydaje, jest dokumentem bardzo zadowolony i wypowiada się o nim z optymizmem. Jest to oznaka pewnej poprawy komunikacji ze Stanami Zjednoczonymi, co ma kluczowe znaczenie dla Ukrainy, zwłaszcza w kontekście procesu negocjacyjnego.

Oczywiście są także sceptycy tej umowy. Jednak również dla nich istnieją pozytywne argumenty. Bo jeśli postanowienia dokumentu w ogóle kiedyś zaczną działać — stanie się to nie wcześniej niż za 3–5, a może i 7–10 lat. A przez ten czas wiele może się zmienić.
Najpierw musi zakończyć się wojna. Potem do Ukrainy zgodnie z procedurami mają wejść amerykańskie firmy, zbudować niezbędną infrastrukturę, zainwestować środki. Następnie rozpocznie się wydobycie, przetwórstwo, dopiero po pewnym czasie pojawi się zysk… Krótko mówiąc, to z pewnością nie jest szybki proces. I Donald Trump raczej nie zdąży skorzystać z jego benefitów (jeśli w ogóle będą) — przynajmniej nie jako prezydent Stanów Zjednoczonych.
Główne podsumowanie jest takie: to z pewnością nie jest najlepsza umowa. Ale też — pamiętając marcowy wariant — nie najgorsza. Strony osiągnęły kompromis, który mniej więcej zadowolił wszystkich, i to jest kluczowy wniosek. Na razie podpisana umowa ma raczej charakter politycznej deklaracji, a cała konkretna treść spodziewana jest dopiero w technicznym Traktacie o ograniczonym partnerstwie.