
Już wkrótce, w piątek 9 maja, federacja rosyjska będzie obchodzić Dzień Zwycięstwa. To głęboko symboliczne i najważniejsze święto w putinowskiej rosji. Wokół tej jednoczącej daty zbudowana jest cała ideologia reżimu – od odwołań do „chwalebnych osiągnięć przodków” po hasło „możemy powtórzyć” wobec współczesnych „wrogów rosji”.
W tym roku parada 9 maja ma szczególne znaczenie, ponieważ przypada okrągła rocznica – 80 lat od kapitulacji nazistowskich Niemiec. Z tego powodu Kreml planuje jeszcze bardziej wystawne obchody niż zwykle. Oczekiwani są również zagraniczni goście wysokiego szczebla, w tym przywódca Chin Xi Jinping.
W tym kontekście zaczęły pojawiać się groźne wypowiedzi ze strony ukraińskiego kierownictwa. Prezydent Wołodymyr Zełenski wielokrotnie podkreślał, że „Kijów nie może zagwarantować bezpieczeństwa” zagranicznym przywódcom podczas parady 9 maja. Szef Kancelarii Prezydenta Andrij Jermak zamieścił z kolei w swoim kanale na Telegramie grafikę, sugerującą możliwość ataku na Moskwę właśnie w Dniu Zwycięstwa. Równolegle eksperci w Ukrainie zaczęli publicznie analizować możliwość i sens takiego uderzenia, biorąc pod uwagę aktualne tendencje polityczno-dyplomatyczne.
Czy zatem Siły Zbrojne Ukrainy są zdolne uderzyć w Moskwę 9 maja? Jeśli tak — jakimi środkami mogłyby to zrobić? I czy w ogóle należy przeprowadzać taki atak? Polityczny komentator UA.News, Mykyta Trachuk, wraz z ekspertami przygląda się tej kwestii.
Atak na Moskwę 9 maja: czy Ukraina jest do tego zdolna?
Przypomnijmy, od czego wszystko się zaczęło. Niedawno vladimir putin zaproponował Ukrainie trzydniowe zawieszenie broni, mające upamiętnić Dzień Zwycięstwa. Kreml podkreślił przy tym swój rzekomo „pokojowy” zamiar i ogłosił gotowość do negocjacji bez żadnych warunków wstępnych.
Ukraina dała jasno do zrozumienia, że taka formuła jej nie odpowiada. Choć prezydent Zełenski nie odpowiedział bezpośrednio „nie”, wyraźnie zasygnalizował swój sprzeciw wobec takiego rozejmu. Zdaniem ukraińskiego kierownictwa krótkotrwałe zawieszenie broni jest potrzebne rosji, ponieważ obawia się ona ataków właśnie 9 maja. Przy tym, jak zaznaczył Zełenski, rosjanie „słusznie się boją”, a Ukraina nie może zagwarantować bezpieczeństwa zagranicznym przywódcom w Moskwie podczas obchodów Dnia Zwycięstwa.
„Wybieramy takie punkty bólu rosji, które najbardziej skłonią Moskwę do dyplomacji. Oni muszą podjąć konkretne kroki w kierunku zakończenia wojny i domagamy się, aby bezwarunkowe i całkowite przerwanie ognia było pierwszym krokiem. rosja musi to zrobić. Teraz przeżywają stres, że ich parada stoi pod znakiem zapytania — i słusznie. Ale powinni się martwić tym, że ta wojna wciąż trwa. Muszą ją zakończyć”, — podkreślił prezydent.
Ten sygnał dotarł na Kreml. Jednak rzecznik putina, dmitrij pieskow, oświadczył, że parada i tak się odbędzie. Z kolei były prezydent rosji, dmitrij miedwiediew, zagroził, że jeśli Ukraina „zepsuje rosji 9 maja”, to „nie ma pewności, że w Kijowie nastanie 10 maja”.
Jedno z kluczowych pytań brzmi: czy Ukraina ma w ogóle techniczne możliwości, aby przeprowadzić taki atak? Odpowiedź jest prosta — tak, ma. Ukraińskie Siły Zbrojne wielokrotnie atakowały rosyjską stolicę, a dokładnie dwa lata temu, 3 maja 2023 roku, drony kamikadze trafiły nawet w sam Kreml — choć oficjalnie Kijów nie przyznał się do tego ataku.
Od tamtego czasu minęły dwa lata. Zdolności dalekiego zasięgu Sił Obronnych Ukrainy znacznie się rozwinęły. Obecnie te same drony docierają nie tylko do Moskwy, ale nawet dalej — na przykład do obwodu leningradzkiego czy do Kazania w Tatarstanie. Oprócz tego Ukraina intensywnie rozwija własne pociski dalekiego zasięgu.

Czym Ukraina może uderzyć w Moskwę 9 maja
Odległość z północnych granic Ukrainy do Moskwy, licząc w linii prostej, wynosi około 450–460 kilometrów. To wcale nie tak daleko dla współczesnych systemów uzbrojenia. Siły Zbrojne Ukrainy bez wątpienia dysponują środkami, które są w stanie pokonać taki dystans.
Przede wszystkim Ukraina ma na wyposażeniu drony, z których część może już dziś przelecieć od 800 do nawet 1000 kilometrów i więcej. Przykładowo, BSP UJ-22 Airborne był wielokrotnie wykorzystywany do uderzeń w głąb terytorium rosji. Według dostępnych informacji, jego zasięg wynosi do 800 kilometrów.
Kolejny znany dron to UJ-26 „Bober” – jego zasięg sięga 1000 kilometrów, a głowica bojowa może zawierać do 20 kg materiału wybuchowego. Warto wspomnieć również o bezzałogowcu odrzutowym „Lutyi”, który trafia cele na dystansie ponad 1000 kilometrów, a jego głowica może ważyć do 75 kg. Został zaprojektowany z myślą o skuteczniejszym pokonywaniu systemów obrony powietrznej i walki radioelektronicznej.
Siły Zbrojne Ukrainy posiadają też rozwiązania hybrydowe – coś pomiędzy dronem a rakietą, jak np. eksperymentalny projekt „Palianytsia”, którego dane techniczne nie są znane, ale eksperci szacują jego zasięg na około 700 kilometrów.
Co więcej, Ukraina niekiedy odchodzi od seryjnych modeli i stosuje unikalne, modyfikowane aparaty latające – szybowce lub lekkie drony z silnikami tłokowymi, które mogą przemieszczać się na odległość do 900 km.
Jednak Ukraina nie ogranicza się tylko do dronów. Posiada także nowoczesne precyzyjne rakiety dalekiego zasięgu, przekazane przez zachodnich partnerów. Storm Shadow, SCALP czy ATACMS mogą pokonać 500–560 km, lecz wymagają odpalania z samolotów, co wiąże się z wysokim ryzykiem. Dodatkowo, nieuzgodnione ich użycie może wywołać poważny kryzys w relacjach z partnerami – przede wszystkim z USA, które obawiają się eskalacji. To czyni ten scenariusz technicznie możliwym, lecz politycznie skomplikowanym.
Nikt jednak nie zabrania Ukrainie używania własnych konstrukcji. Obecnie trwają intensywne prace nad krajowymi pociskami balistycznymi – np. nad projektami „Hrom-2” i „Sapsan”, które mają zasięg ponad 500 km. Pojawiły się również doniesienia o modernizacji rakiety „Neptun” (tej samej, która zatopiła krążownik „Moskwa”), która rzekomo może teraz pokonywać dystans 500 km.
Jak więc widać, Siły Zbrojne Ukrainy dysponują wprawdzie ograniczonym, lecz realnym i poważnym arsenałem. Techniczna możliwość uderzenia w stolicę rosji istnieje – i to od dawna. Kluczowe pytanie brzmi nie: „czy jest to możliwe?”, ale: „czy warto podjąć taką decyzję polityczną i przeprowadzić ten atak?”.

Czy Ukraina powinna uderzyć w Moskwę 9 maja
Jedno można powiedzieć z całkowitą pewnością: taki atak rozbrzmiałby nie tylko w Moskwie i całej rosji, ale i na całym świecie. Jednak warto myśleć nie tylko o tym efekcie medialnym, ale też o potencjalnych konsekwencjach takiego uderzenia — które mogą być rozległe i wyraźnie negatywne. I to nie tylko ze strony rosji, która z dużym prawdopodobieństwem odpowie zmasowanymi atakami na ludność cywilną, lecz także ze strony zachodnich partnerów, a nawet krajów Globalnego Południa.
Po pierwsze, większość państw Zachodu, które przekazywały Ukrainie uzbrojenie (zwłaszcza Ameryka pod rządami Donalda Trumpa), sprzeciwia się wykorzystywaniu tej broni do uderzeń na terytorium rosji — szczególnie w centrum Moskwy. Użycie takiego sprzętu bez zgody partnerów może wywołać kryzys w relacjach, a nawet doprowadzić do wstrzymania pomocy wojskowej ze strony USA.
Po drugie, w tym roku sytuacja polityczno-dyplomatyczna wokół Dnia Zwycięstwa w rosji jest wyjątkowo napięta i wrażliwa. Wśród dziesiątek innych liderów, w paradzie weźmie udział przywódca Chin Xi Jinping, który będzie przebywać w Moskwie przez kilka dni.
Zmasowany atak na miasto w momencie obecności tak wysokiej rangi gości — zwłaszcza lidera Chin — zostanie odebrany jako jawna prowokacja. Co więcej, może to poważnie zaszkodzić i tak trudnym stosunkom ukraińsko-chińskim. Pekin to gracz globalny, z którym nie warto się konfliktować — tym bardziej w sposób, który mógłby zagrozić bezpieczeństwu jego przywódcy, nawet teoretycznie.
Nie można również zapominać o wewnętrznej sytuacji w Stanach Zjednoczonych. Donald Trump jest obecnie głównym światowym orędownikiem pokojowego rozwiązania konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Jeżeli Siły Zbrojne Ukrainy uderzą w Moskwę — a tym bardziej w Plac Czerwony — może to wyprowadzić amerykańskiego prezydenta z równowagi i dać mu powód do oskarżenia Kijowa o zerwanie rozmów pokojowych.
Tymczasem Ukraina dopiero co zaczęła poprawiać stosunki dwustronne z USA, podpisując umowę o współpracy w sektorze surowców. Obecnie konfrontacja z Trumpem byłaby szczególnie niekorzystna.

Czy Ukraina uderzy w Moskwę 9 maja: opinie ekspertów
Ekspert ds. uzbrojenia rakietowego Oleksandr Koczetkow twierdzi, że Siły Zbrojne Ukrainy mają środki, by zaatakować Moskwę w dowolnym momencie, choć — jak zaznacza — jest ich mniej, niż się powszechnie uważa.
„Rakiet, które mogą dolecieć do Moskwy, przede wszystkim balistycznych, nie mamy. Są projekty, ale nie ma gotowych rakiet. Choć rakiety zdolne do pokonania takiego dystansu istniały już podczas II wojny światowej — V2 bez problemu pokonywała taką odległość. A w latach 60. w Dnieprze, w biurze konstrukcyjnym „Jużne”, opracowano rakietę R-12, która również mogła to zrobić. Teoretycznie można by odpalić pocisk manewrujący z samolotu, ale taki samolot musiałby przekroczyć linię frontu. Najprawdopodobniej nie wróciłby z takiej misji. To awantura, na którą nikt się nie zdecyduje.
Natomiast mamy dużą liczbę dronów zdolnych przelecieć ponad 1000 kilometrów — to drony typu samolotowego. Istnieją też modele skonstruowane na bazie lekkich samolotów typu Cessna, które potrafią przelecieć nawet 2000 kilometrów. Mają prosty autopilot, ale dają radę. Problemem jest ich niska celność i niewielki ładunek wybuchowy — żaden znany ukraiński dron nie przenosi więcej niż 50 kg ładunku. Dotyczy to modeli „Bober”, „Morok” czy „Lutyi” — mówi ekspert.
Koczetkow przyznaje, że są też inne, mniej znane drony, które skutecznie działają — jednak szczegóły na ich temat są utajnione.
„Posiadamy drony nowej generacji, które przewyższają rosyjskie systemy przeciwdronowe. Niewielka liczba takich dronów, która doleciałaby do Moskwy, gdzie zgromadzono całą rosyjską OPL, mogłaby spowodować więcej szkód właśnie przez reakcję tej obrony, niż same drony. Bo jeśli rosyjskie zestawy artyleryjskie i systemy „Pancyr”, rozmieszczone na dachach wieżowców, zaczną strzelać do wszystkiego, co się rusza, zniszczą więcej budynków niż my.
Ale to decyzja polityczna — i moim zdaniem ataku dokładnie w czasie parady nie będzie. Przeciwstawiają się temu nasi partnerzy strategiczni — USA. O taki gest poprosił nas też potencjalny partner — Chiny, ponieważ Xi Jinping będzie obecny na paradzie… Ambasada Chin poprosiła, by podczas pobytu przewodniczącego Xi nie było uderzenia na Moskwę. Natomiast co do innych miast i innych dat — takich ustaleń nie było” — podsumowuje Koczetkow.
Weteran ATO i komentator wojskowy Jewhen Dykyj również przyznaje, że Ukraina ma techniczną możliwość trafienia w paradę na Placu Czerwonym. Jednak przez obecność zagranicznych gości, w tym Xi Jinpinga, do ataku nie dojdzie.
„Jeden starszy Chińczyk osiągnie to, czego nie potrafi cała rosyjska OPL. Sprawi, że nie zaatakujemy tej parady. Szkoda, naprawdę szkoda. Z wojskowego punktu widzenia ta parada to całkowicie legalny cel… Ale obecność towarzysza Xi przekreśla te plany” — mówi Dykyj.
Podsumowanie: Ukraina dysponuje środkami technicznymi umożliwiającymi atak na Moskwę — taki atak jest jak najbardziej możliwy. Jednak pytanie brzmi: czy ma on sens wojskowy? Prawdopodobnie nie. Byłaby to głównie akcja symboliczna, która nie zmieni sytuacji na froncie, a może przynieść poważne negatywne konsekwencje.
Wśród nich — szkody dyplomatyczne, kryzys w relacjach z Zachodem (szczególnie z USA), możliwa ostra reakcja Chin oraz państw Globalnego Południa, a także prawdopodobna rosyjska odpowiedź wymierzona w cywilne miasta Ukrainy.
W obecnych warunkach — skomplikowanej pozycji międzynarodowej i ograniczonych zasobów — być może rozsądniej będzie zachować uzbrojenie na potrzeby frontu lub użyć go do uderzeń w inne, ściśle wojskowe cele na terenie rosji, w innym czasie.