
Po powrocie Donalda Trumpa do Białego Domu 20 stycznia 2025 roku Stany Zjednoczone rozpoczęły poważne próby zakończenia wojny w Ukrainie. Sam Trump obiecywał rozwiązanie problemu rosyjsko-ukraińskiego już w 2023 roku. W jego administracji ta wojna postrzegana jest jako „obca” – narzucona USA przez poprzednie kierownictwo polityczne.
Najpierw minęły 24 godziny od zwycięstwa wyborczego, potem miesiące do inauguracji, kolejne 24 godziny po objęciu urzędu, potem pierwsze 100 dni prezydentury… A wojna tymczasem tylko się zaostrza i nie widać jej końca. Wydaje się, że zaczyna to powodować poważne rozczarowanie i frustrację w Białym Domu.
Retoryka wiceprezydenta J.D. Vance’a oraz nowe wypowiedzi Departamentu Stanu USA potwierdzają: Waszyngton nie chce już pełnić roli globalnego mediatora w tym konflikcie – szczególnie jeśli sami zainteresowani tego nie chcą. Vance otwarcie stwierdził, że negocjacje mogą trwać „kolejne sto dni”, czyli – potencjalnie – w nieskończoność. Z kolei Departament Stanu jasno zadeklarował: jeśli strony nie dążą do pokoju, to tym bardziej nie zrobią tego za nich Stany Zjednoczone.
W tym kontekście pojawia się kluczowe pytanie: dlaczego USA – mimo woli politycznej, kanałów dyplomatycznych, siły geopolitycznej i militarnej – nie zdołały zakończyć wojny? Odpowiedź nie leży w słabości Ameryki, lecz w braku woli innych stron – przede wszystkim rosji – by zakończyć konflikt. Wszyscy główni gracze – federacja rosyjska, Unia Europejska, a nawet Ukraina – w mniejszym lub większym stopniu uważają, że wojna jest obecnie bardziej opłacalna niż pokój.
Dlaczego tak uważają? Jaka jest logika działań głównych stron tego globalnego konfliktu? Dlaczego Ameryce nie udaje się zmusić wszystkich do pokojowego współistnienia? Komentator polityczny UA.News, Mykyta Trachuk, wraz z ekspertami przeanalizował sprawę.
Logika USA: pragnienie szybkiego „pokoju za wszelką cenę”
Aby lepiej zrozumieć przyczyny działań (lub ich braku) uczestników tego procesu, trzeba najpierw pojąć ich logikę. Rozumiejąc sposób myślenia i postrzegania świata, łatwiej pojąć motywy podejmowanych decyzji.
Dla Trumpa i jego zespołu wojna w Ukrainie to swego rodzaju „przeklęte dziedzictwo” pozostawione przez administrację Bidena. W przeciwieństwie do demokratów, którzy od 2022 roku stopniowo eskalowali wsparcie dla Ukrainy – dostarczając broń, fundusze, dążąc do dyplomatycznej izolacji Moskwy i zadania jej strategicznej porażki – Trump od początku postrzegał ten konflikt jako „cudzy”.
W jego ocenie Stany Zjednoczone nie mają nic wspólnego z terytorialnymi sporami we wschodniej Europie, ponieważ oddziela je od tego regionu „ogromny i piękny ocean”. Wydawanie miliardów dolarów podatników na „fantazje” o zwycięstwie nad rosją to — według Trumpa — polityczne samobójstwo. Jak sam powiedział: „rosja nigdy nie przegrała wojny z Zachodem”. Dlatego amerykański prezydent szczerze nie rozumie, dlaczego miałby się w to w ogóle angażować.
Trump chce skoncentrować się na problemach wewnętrznych — imigracji, inflacji, deindustrializacji. Ma również na głowie zewnętrzne wyzwania, które uważa za znacznie poważniejsze niż Rosja, na przykład rosnącą siłę militarną, gospodarczą i technologiczną Chin.
Ameryka za rządów Trumpa nie chce już być „światowym policjantem”. Jego zespół szczerze wierzy, że wojnę można zakończyć bardzo szybko — tylko nikt, z jakiegoś powodu, nie chce tego zrobić. W logice republikanów po prostu nie istnieje aparat pojęciowy, który mógłby wyjaśnić, dlaczego warto miesiącami ginąć, tracić terytoria i znosić zniszczenia, skoro „można się po prostu dogadać”.
Jednak nawet ogromne zasoby dyplomatyczne USA nie działają, jeśli pozostałe strony konfliktu nie są zainteresowane jego zakończeniem na warunkach, które im się oferuje. Gdy Departament Stanu oświadcza: „Jeśli strony chcą – niech same się spotkają i dogadają”, a wiceprezydent Vance mówi o „kolejnych 100 dniach negocjacji” — to w gruncie rzeczy oznacza jedno: Ameryka nie jest już w stanie narzucić pokoju tam, gdzie nikt go nie chce.

Logika Europy: wojna jako gwarancja bezpieczeństwa
Paradoksalnie to właśnie Europa, która geograficznie znajduje się najbliżej strefy działań wojennych, również nie wykazuje realnej chęci zakończenia konfliktu. A przecież to Unia Europejska, zaraz po Ukrainie, ponosi największe koszty: finansowe, związane z bezpieczeństwem, z uchodźcami, czarnym rynkiem broni i wieloma innymi problemami.
Choć publicznie przywódcy UE nieustannie mówią o „sprawiedliwym pokoju”, w praktyce wspierają tylko jeden scenariusz — kontynuację wojny, dopóki nie zmienią się warunki albo dopóki Ukraina nie zwycięży. A jak już wszyscy przyznają, na obecnym etapie jest to praktycznie niemożliwe.
W ostatnim czasie w UE ukształtowało się strategiczne przekonanie: lepiej, by putin pozostał „uwięziony” w Ukrainie, niż gdyby miał możliwość skierowania swoich sił np. na państwa bałtyckie. Strach przed rosyjskim zagrożeniem, wzmocniony niepewnością co do wsparcia ze strony USA pod rządami Trumpa, zmusił Europejczyków do nowej oceny rzeczywistości.
A rzeczywistość wygląda następująco: ich armie są słabe lub w ogóle nie istnieją, przemysł obronny od dawna uległ degradacji i nie funkcjonuje jako spójny system, społeczeństwa i elity są podzielone, a „parasol nuklearny” już nie obowiązuje. Ameryka dała jasno do zrozumienia, że nie chce się w nic angażować i nie zamierza nikogo bronić „z urzędu”. W tym kontekście liczenie na artykuł 5. Traktatu Północnoatlantyckiego staje się naiwne i pozbawione sensu.

W artykule 5. Traktatu Północnoatlantyckiego zapisano, że w przypadku agresji każdy kraj członkowski NATO ma podjąć takie działania, jakie uzna za stosowne. Na przykład — jeśli jutro rosja zaatakuje Estonię, Stany Zjednoczone mogą wyrazić głębokie zaniepokojenie, wezwać do pokoju i wysłać do Tallinna sto apteczek. I tym samym artykuł 5. zostałby formalnie w pełni wykonany: Ameryka jako członek NATO zrobiła to, co uznała za właściwe.
Dlatego wojna w Ukrainie stała się de facto jedyną gwarancją bezpieczeństwa dla UE. Bo w przeciwnym razie rosyjska armia — doświadczona, uzbrojona i już nieskrępowana walkami w Ukrainie — mogłaby przejść do kolejnego etapu swojego geopolitycznego rewanżyzmu. Pokój w Ukrainie to ryzyko dla Europy. Wojna u nas — to polisa ubezpieczeniowa przed wojną u nich. Takie są brutalne realia.

Logika rosji: wojna jako forma życia
Dla reżimu putina wojna nie jest tylko narzędziem geopolitycznym — to istota jego istnienia. putin dosłownie promienieje, gdy mówi o wojnie i wszystkim, co się z nią wiąże. I nie trzeba być analitykiem — wystarczy obejrzeć dowolne jego wystąpienie na ten temat.
Wojna dała putinowi i rosji nowe tchnienie. Po okresie stagnacji i protestów w 2021 roku Kreml uzyskał nie tylko mobilizację społeczeństwa, ale też pełną monopolizację władzy. Wojna legitymizuje represje, uzasadnia izolację, cementuje pion władzy. Daje rosji nowy status w globalnym układzie: znowu się z nią liczą, znowu się jej boją, znowu ją szanują.
Co więcej — dzięki wojnie putin przestawił gospodarkę na tory militarne, zaangażował miliony ludzi w konflikt, ostatecznie wyeliminował przeciwników politycznych (niektórych fizycznie, jak Aleksieja Nawalnego), i zapewnił sobie władzę przynajmniej do lat 30. XXI wieku. Zakończenie wojny oznaczałoby odprężenie — a to wiąże się z ryzykiem. putin tych ryzyk nie chce.
Dlatego rosji potrzebna jest właśnie taka wojna, jaka trwa obecnie: powolna, wyniszczająca, ale kontrolowana. Ani zwycięstwo, ani porażka — tylko sam proces, który utrzymuje reżim u władzy tu i teraz.

Logika Ukrainy: między dwoma ogniami
Bez wątpienia to właśnie Ukraina jest najbardziej zainteresowana zakończeniem wojny. Ogromna liczba ofiar, miliony uchodźców, zniszczona infrastruktura, katastrofa gospodarcza — wszystko to tworzy silne społeczne zapotrzebowanie na pokój. Jednak elita polityczna, a częściowo także wojskowa, uważa, że zakończenie wojny na obecnych warunkach nie byłoby korzystne dla Ukrainy. Dlatego kontynuowanie walki — choć trudniejsze — jest z ich punktu widzenia lepsze niż „zły pokój”.
Poza tym wojna stała się dla części ukraińskiego establishmentu sposobem życia i źródłem dochodów. Urzędnicy, posłowie, skorumpowani wojskowi w centrach rekrutacyjnych, policjanci — ta warstwa społeczna uzyskała bezprecedensową władzę i dostęp do zasobów. W społeczeństwie pojawiły się osoby, które szczerze wierzą, że Ukraina powinna walczyć „do końca”, niezależnie od ostatecznej ceny. Istnieje dość znaczna grupa społeczna (według socjologów 20–25%), która opowiada się za maksymalizmem i radykalizmem: tylko pełne zwycięstwo, bez żadnych kompromisów.
To tworzy sytuację, w której nawet nacisk i wola Stanów Zjednoczonych nie mają dużego wpływu na decyzje w Kijowie. Co więcej — każda próba wdrożenia planu pokojowego spotyka się co najmniej ze sceptycyzmem, a często wręcz z całkowitym odrzuceniem. Ukraina w swojej logice nadal pokłada nadzieję w nagłym przełomie na polu bitwy albo w chaosie i „czarnym łabędziu” w rosji — mimo coraz bardziej pesymistycznych prognoz co do prawdopodobieństwa takiego scenariusza.

Opinia eksperta
Politolog, szef centrum „Trzeci Sektor” Andrij Zołotariow uważa, że błędem Trumpa było to, iż podczas kampanii wyborczej obiecywał zbyt wiele. Ślepo wierzył, że istnieją proste sposoby rozwiązywania skomplikowanych problemów. Dotyczy to również kwestii wojny i pokoju w Ukrainie. To niedocenienie złożoności problemu obróciło się przeciwko jego zespołowi.
„Witkoff okazał się całkiem sprawnym negocjatorem. Jest bardzo dobrym biznesmenem i świetnym rozmówcą, ale politycznie wiele rzeczy nie bierze pod uwagę. Tak było i w sprawie Ukrainy. Nie uwzględnili istnienia potężnej ‘partii wojny’ zarówno w Europie, jak i w rosji czy w Ukrainie, która będzie torpedować każdy proces pokojowy. Minęło już ponad sto dni prezydentury, i uważam, że w kolejnych stu dniach również pojawią się trudności. Choć zespół Trumpa zdołał podpisać porozumienie surowcowe, które uważa za pierwszy krok do zakończenia wojny, przypomnijmy, że podobna umowa została zawarta z Afganistanem w 2017 roku — i wiemy, jak to się skończyło.
W jego ocenie sytuacja wokół Ukrainy jest wyjątkowo trudna, ponieważ Kreml wierzy, że może osiągnąć więcej siłą niż dyplomacją. „rosja prowadzi tzw. bizantyjską dyplomację, a jej żądania czynią rozmowy bardzo trudnymi — jeśli w ogóle możliwymi. Z kolei Zełenski dobrze rozumie, że zakończenie wojny oznaczałoby konieczność zmierzenia się z bardzo trudnymi pytaniami. Dlatego z dużym sceptycyzmem podchodzę do perspektyw zakończenia tej wojny.”
Zdaniem eksperta, zespół Trumpa znalazł się obecnie w bardzo trudnym położeniu. Muszą coś dalej robić, ale problemy się nie rozwiązują, a sukcesów brak.
„Najprawdopodobniej nadchodzące 7–15 dni będzie decydujące. Potem zespół Trumpa będzie musiał zdecydować: albo kontynuować dotychczasowy kurs i pozwolić, by wszystko toczyło się własnym torem, albo zwiększyć presję na Moskwę i Kijów, aby wymusić decyzje. Albo — jak sugerowano wcześniej w Białym Domu — zatrzasnąć drzwi i się wycofać. Ale Stany Zjednoczone nie mogą pokazać słabości. Być może Trump chce zamknąć temat, zaakceptować straty i wyjść z projektu, który postrzega jako ‘wojnę Bidena’. Ale wtedy padnie wiele niewygodnych pytań — nie tylko od demokratów, ale i od tych, którzy doprowadzili Trumpa do władzy. Po czym może ustawić się kolejka chętnych do przetestowania siły USA — od Huti po Iran”, — podsumowuje Zołotariow.
Obecna sytuacja przypomina klasyczną pułapkę poznawczą: mimo obiektywnych czynników wszystkie strony szczerze wierzą, że wojna może im przynieść więcej niż pokój. Stany Zjednoczone chcą pokoju, ale nie są w stanie go wymusić. Europa panicznie boi się pokoju, bo nie jest na niego gotowa. Rosja żyje wojną i dla wojny. Ukraina wierzy w zwycięstwo albo wewnętrzne załamanie w federacji rosyjskiej.
To oznacza, że wszelkie inicjatywy dyplomatyczne mają obecnie niewielkie szanse powodzenia. Dopóki logika „wojna jest lepsza/bardziej opłacalna/konieczna niż pokój” będzie dominować — wojna będzie trwać. Zatrzymać ją może jedynie systemowe załamanie: gospodarcze, polityczne lub militarne którejś ze stron. Do tego czasu — czy to sto dni, czy sto lat — ta wojna, niestety, będzie trwać.