Powściągliwość granicząca z chłodem, wyczuwalna nawet przez ekran. Ludmyła Husejnowa — wolontariuszka z Nowoazowska (obwód doniecki), spędziła ponad trzy lata w ponurej katowni „Izolacja” (byłym centrum kultury w Doniecku) oraz w Donieckim Areszcie Śledczym nr 5, gdzie trafiła pod zarzutem „ekstremizmu”.
Opowiadając o dniach, a raczej o pojedynczych momentach wyrwanych z totalnego strachu i nieludzkiej egzystencji, o krzykach więźniów torturowanych 24 godziny na dobę, głos Ludmyły pozostaje niezmiennie spokojny. Jakby swoje emocje zostawiła tam, w celi: precyzyjny język, dopracowane frazy, główny cel — nie skarżyć się, lecz przekazać społeczeństwu jasny komunikat: ratujcie także cywilnych jeńców, nie zapominajcie wpisywać ich nazwisk na listy wymiany.
To nie jest opowieść straumatyzowanej ofiary, lecz raczej pragmatyczny raport osoby, która spieszy się żyć i ma krytycznie ważną misję — stać się głosem tych, którzy pozostali za kratami.
Przed aresztowaniem w 2019 roku 60-letnia Ludmyła Husejnowa, inżynierka ds. bezpieczeństwa pracy, była cichą bohaterką. Przez pięć lat po okupacji opiekowała się sierotami z internatu w Nowoazowsku, które żyły praktycznie na linii frontu. Jej „zbrodnią” były ubrania, słodycze i książki w języku ukraińskim, które wraz z mężem woziła dzieciom. A nad domem niebiesko-żółta flaga. Za całą tę „przestępczą działalność” Ludmyłę dosłownie porwali uzbrojeni ludzie w mundurach, gdy szła do pracy, przeprowadzili „rewizję” i wrzucili ją do więzienia.
Chłód, z jakim opisuje koszmar uwięzienia, ma tylko jedno pęknięcie. Głos Ludmyły zadrżał tylko raz, gdy wspomniała niespodziewany gest człowieczeństwa ze strony współosadzonych kryminalistek: złożyły jej życzenia urodzinowe po ukraińsku. Ten krótki błysk ciepła potwierdza: pod pancerzem kryje się głęboka trauma. Dziś Ludmyła Husejnowa rozmawia z dziennikarzem UA.News, by wyjaśnić główną filozofię przetrwania: wolność to możliwość wyboru. A jeśli my, wolni ludzie, możemy wybierać, czy słuchać o cudzym bólu, to ci, którzy pozostają za kratami, nie mają prawa nawet do wyboru sąsiada na pryczy.

Jak długo można mówić o więzieniu
To boli, a do tego jest ciężkie i bardzo trudne psychicznie. Minęły trzy lata od mojego uwolnienia, a wciąż nie mam spokojnego snu — to też prawda. Gdyby chodziło wyłącznie o mnie albo o moje cierpienie, nie powiedziałabym ani słowa, wyjechałabym za granicę albo po prostu zajęła się sobą, bo zdrowie wymaga lepszej troski.
O celu publiczności i zapomnianych więźniach
To sprawa fundamentalna. Dla mnie jedynym celem jest zwrócenie uwagi na kobiety, które pozostają w niewoli.
Byłam wstrząśnięta, gdy wróciłam trzy lata temu i zobaczyłam, że nikt nie wie o tych kobietach, o nas, o tym, co dzieje się na tymczasowo okupowanych terytoriach od 2014 roku. Kiedy zaczynam mówić, że są tam kobiety, które od sześciu, siedmiu lat przebywają w niewoli, ludzie są zdziwieni i mówią: „Jak to? Przecież wojna zaczęła się dopiero w 2022 roku”.
To niesprawiedliwe wobec ludzi, którzy żyli i żyją na okupowanych terytoriach, którzy tam przetrwali (nie wszyscy przeżyli), którzy znajdują się w niewoli od 2014 roku. Dziś liczby są porażające: prawie 20 tysięcy cywilów… To bardzo przybliżone dane. My w ogóle nie wiemy, ile osób zostało zamęczonych na śmierć w tej niewoli.

Wybrałam postawę proukraińską zamiast instynktu samozachowawczego
Mimo że przez całe życie mówiłam po rosyjsku, nawet wtedy, gdy jako dzieci spędzaliśmy całe lato u babci w całkowicie ukraińskojęzycznej wsi Jalańec w obwodzie winnickim. Trochę się z nas podśmiewano, mówiąc: „o, przyjechali mieszczuchy”. Ale nikt nas nie bił za język rosyjski, nie znęcał się nad nami ani nie zmuszał do mówienia po ukraińsku. Dlatego Ukrainką czułam się zawsze i nie rozumiem, nie potrafię pojąć, jak można zrezygnować z tego, kim się jest — obywatelką własnego kraju.
Widziałam pracowników, którzy jeszcze wczoraj składali przysięgę Ukrainie, śpiewali hymn, trzymali rękę na sercu, mieli flagi w gabinetach, a już następnego dnia, po okupacji, składali przysięgę rosji. Nie rozumiem tego… Nie rozumiem!
Dla mnie ci ludzie, zdrajcy, nie mają żadnej wartości, bo jutro w taki sam sposób wyrzekną się innego obywatelstwa, a nawet własnych rodzin.

O aktach
Tak, wiedziałam, że wróg prowadzi na mój temat teczkę już od dnia okupacji. Wiele osób o proukraińskiej postawie miało swoje „akta”. Zawsze jednak myślałam: no dobrze, po prostu każą mi opuścić terytorium okupowane, jakby mnie deportowali. Naprawdę nie byłam jednak w stanie wyobrazić sobie, że „Izolacja”, takie okrucieństwa, mogą istnieć we współczesnej Europie, w naszej europejskiej Ukrainie, i że mogą to robić ludzie… w XXI wieku!
O zaufaniu do ludzi po uwolnieniu
Dziś istnieje we mnie pewien problem — być może zaufania. Ale to nie znaczy, że będę nienawidzić ludzi. Widzę także tutaj, na wolnym terytorium Ukrainy, różnych ludzi, z różnym stosunkiem do mnie, do mojego doświadczenia i do wydarzeń, które się dzieją.
Ludzie bez krytycznego myślenia, ludzie, którzy mnie nie interesują — nie chcę tracić na nich czasu. Jestem gotowa rozmawiać i dyskutować z tymi, którzy mają własne zdanie, ale potrafią je krytycznie uzasadnić. A jeśli ktoś jest uparty, nie chce słuchać innego punktu widzenia i uznaje swoje zdanie za jedyne słuszne…

Czy był moment, gdy w celi pojawiła się wątpliwość: „czy moja postawa była tego warta”?
Ani przez chwilę nie miałam takiej myśli. Z każdym dniem pobytu tam, z każdym straszliwym momentem byłam coraz bardziej pewna, że wszystko zrobiłam słusznie.
Uświadamiałam sobie: jestem tutaj dlatego, że jestem inna. Widziałam wokół ludzi pełnych złości, ludzi, którzy tworzyli to więzienie, ludzi, do których nigdy nie chciałam być podobna. Pocieszało mnie to, że cierpię tylko dlatego, że nie jestem taka jak oni. Najstraszniejsze dla mnie byłoby stać się taką jak oni — swoim zachowaniem, swoją uległością.
Tak, byli ludzie, którzy dostosowywali się, by przeżyć. Nie potępiam ich — bo to straszne, bo to bardzo trudne. Cenię w sobie to, że nie złamałam siebie, nie dopasowałam się do tego, kim nigdy nie chciałam być.
Chwile rozpaczy
Były momenty, kiedy po prostu nie chciałam żyć, to prawda. Kiedy zamykając oczy, myślałam: „Boże, spraw, żebym już ich nie otworzyła. Żebym już tego nie widziała ani nie słyszała. Ja już nie mogę”. Ale one się otwierały, i ten koszmar trwał dalej. Musiałam żyć.

Jak zasnąć, wiedząc, że jutro znów będą znęcania
Spanie tam było w ogóle niemożliwe, ponieważ trzymano mnie w celi z dwudziestoma kryminalnymi przestępczyniami. Nie istniało tam pojęcie ciszy, ciemności ani „cichego czasu”. Nieustanny hałas, kłótnie, przez całą dobę włączony telewizor z rosyjską propagandą, światło nigdy nie było gaszone.
Czasami marzyłam, żeby zabrano mnie na przesłuchanie. Wiedziałam, że będą bić, ale jednocześnie była to okazja, by choć trochę się poruszać. Bo kiedy dniami siedzisz w małej, śmierdzącej celi, najstraszniejsze jest to uczucie, że zaraz zaczniesz walić głową w kamienną ścianę, żeby ją rozbić.
Kiedyś studiowałam psychologię i przypomniałam sobie, że podczas ataku paniki można wstrzymywać oddech. Bardzo często wykonywałam to ćwiczenie. A poza tym marzyłam. Jeśli udało się wejść na górną pryczę, tam było maleńkie okienko z kratami, ale widać było cokolwiek. I marzyłam o tym, jak to wszystko się skończy, że mnie uratują. Wyobrażałam sobie, jak szeroko otwierają się drzwi celi, a w progu stoją nasi chłopcy z Sił Zbrojnych Ukrainy. Takie zabawne historie, jak z komiksów.
Potem w marzeniach wracałam do swojego miasta. Już wyzwolonego, kontrolowanego przez Ukrainę. Ale rozumiałam, że tam nie będę mieszkać. Mój dom jest pusty, idę pustymi ulicami. Jedno bardzo mnie w tych marzeniach zatrzymywało — nie potrafiłam zrozumieć, jak mam wyglądać, w co jestem ubrana? Trzy lata bez lustra, od dawna nie widziałam siebie. Tylko ręce, bardzo schudły, i ubrania, wszystko ze mnie spadało, wystające kości. Dlatego nie mogłam zdecydować, jak będę wyglądać tam, wróciwszy z więzienia. W spódnicy, w spodniach, w kostiumie? Takie drobne, kobiece sprawy trochę pomagały wyrwać się z otaczającego koszmaru.
Wśród kryminalnych przestępczyń
Przez pierwsze pół roku współosadzone bardzo mnie prowokowały, bo pochodziłyśmy z zupełnie różnych światów. Były różne historie — zdarzyło się, że rzuciły we mnie zaostrzonym przedmiotem. Na przykład ja nigdy nie używałam wulgaryzmów. A one nigdy nie widziały kogoś takiego jak ja. Nie wiedziały, że istnieją ludzie całkowicie inni. Bo te kobiety i ich otoczenie porozumiewają się wyłącznie przekleństwami, używają narkotyków i alkoholu. Taka jest ich norma życia. Mimo to nie czułam wobec nich nienawiści. Na ile było to możliwe, nie naruszałam ich granic osobistych, rozmawiałam z nimi tak, jak z każdym innym człowiekiem.
Raczej chciałam zrozumieć naturę na przykład kobiety, która zabiła swojego męża i zrobiła z niego szaszłyk, w dniu jego urodzin. Bo podczas świętowania skończyło się jedzenie, a trzeba było czymś zagryzać. Albo tej kobiety, która zabiła swoje dwoje czteromiesięcznych dzieci. Dlaczego to zrobiła? Chciałam zrozumieć, dlaczego one nie przeżywają wyrzutów sumienia, dlaczego mogą spać, dlaczego to, co zrobiły, nie śni im się co noc? One w ogóle nie przejmowały się tym, co uczyniły. I kiedy myślałam, że właśnie usłyszałam najstraszniejszą historię, do celi przychodziły nowe osoby z jeszcze bardziej przerażającymi doświadczeniami.
Co prawda, w celi było też wiele osób chorych psychicznie, przebywających tam do czasu decyzji sądu. Potem przenoszono je do szpitali psychiatrycznych. To kolejny bardzo trudny moment — kiedy jesteś cały czas w napięciu, bo w takim otoczeniu może wydarzyć się wszystko.
Nazywały mnie „uporata ukropka”, ale w końcu przyzwyczaiły się do tego, że jestem pewna swoich poglądów i nie będę się dostosowywać — taka jestem, jaka jestem.

Za język płaciłam papierosami
W celi było kilka kobiet, które specjalnie przyjechały na okupowane terytoria, żeby walczyć po stronie rosji — przeciwko nam. Jedna z nich, „Myszka”, pochodziła z obwodu winnickiego. Tęga, silna dziewczyna. Razem ze swoim towarzyszem przyszli w gości do cywilnej pary, pili alkohol, a potem we dwoje zaczęli gwałcić tę parę i ostatecznie zamęczyli ich na śmierć. „Myszka” od urodzenia była ukraińskojęzyczna, a ja w celi zaczęłam uczyć się języka ukraińskiego — wtedy podpowiadała mi słowa, których nie mogłam sobie przypomnieć. Kiedy siostra przekazywała mi papierosy (to więzienna magiczna waluta), prosiłam „Myszkę”, żeby rozmawiała ze mną po ukraińsku — o czymkolwiek. Dziesięć minut ukraińskiego za jednego papierosa. A ona miała taki śpiewny, winnicki akcent — było to tak piękne, że uśmiechali się wszyscy wokół, nie tylko ja.
Nieoczekiwany przejaw człowieczeństwa
Skończyłam 60 lat w więziennych kazamatach. O północy nagle wyłączono telewizor. Swoje miejsce do spania oddzielałam prowizorycznym parawanem, zasłaniałam się ręcznikiem od reszty celi. I nagle ta cisza — pomyślałam, że coś się stało. Odsuwam ręcznik, a one stoją wszystkie razem pośrodku celi i chórem, po ukraińsku: „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin”. To było bardzo wzruszające i zupełnie nieoczekiwane. Bardzo cenny moment, który pokazał mi, że nie wszystko, co ludzkie, w tych kobietach umarło.
A potem śmiałyśmy się…
Cela, w której przebywałam, była najgorsza pod względem warunków i „kontyngentu”. Pamiętam, jak przenieśli do nas Olhę. Ona też była więźniarką polityczną — w taki sposób ją „ukarano”, osadzając w naszej celi. Olha płakała. Strażnicy wciągnęli ją siłą, a ona błagała: „Proszę, tylko nie do tej celi”. „Starsza celi” Wala przywitała Olhę słowami: „Witamy w piekle”.
Wspierałyśmy się nawzajem, miałyśmy możliwość cicho ze sobą rozmawiać.
Był taki moment — właśnie marzyłam przy swoim okienku, gdy nagle wybuchł hałas, ktoś mnie popchnął i zobaczyłam, że biją moją Olę. Próbowałam ją stamtąd wyrwać, ale w kłębowisku ludzkich ciał uderzeniem przygwoźdzono mnie do pryczy. Gdy wszystko ucichło, usiadłyśmy z Olą, patrzyłyśmy na siebie i nagle zaczęłyśmy się śmiać. Po prostu jak szalone — śmiałyśmy się do łez, głośno i nie mogłyśmy się powstrzymać.
Śmiałyśmy się, bo miałam strasznie spuchnięte, sine ucho, pół twarzy w siniakach. Ona też była pobita, krew spływała jej po twarzy. A ja mówię: „Olu, wyobraź sobie, że jutro będzie wymiana i my w takim stanie. Będzie mi wstyd, że mnie taką zobaczą — chyba nie pojadę”. Ona zgodziła się, że też odmówi. Wtedy zaczęły się z nas śmiać wszystkie więźniarki. Taka chwila rozładowania napięcia przez czarny humor. Czasem i on pomagał przetrwać.
Bez luster, zegarków i kalendarzy
Lustra były całkowicie zakazane. Później miałam takie maleńkie, jak z puderniczki, ale trzeba było je ukrywać. Pozwalano nam widzieć siebie tylko w powierzchniach, które jako tako odbijały obraz — na przykład w folii. Zegarki również były zabronione, natomiast z jakiegoś powodu poza uwagą pozostawał telewizor, który działał całą dobę, z niego dowiadywałyśmy się, jaka jest data i godzina.
Przyzwyczaiłam się też zapisywać każdy dzień, prowadziłam taki prowizoryczny kalendarzyk. Już w donieckim areszcie śledczym zauważyłam, że nie zapisywałam trzech dni z rzędu. Albo je pominęłam, albo ich nie pamiętam. Coś się wydarzyło, zapewne jakieś momenty, które mózg po prostu wymazał.

Żargon i „wieczer w chatu”
Pomogło mi to, że kiedyś dawno czytałam Sołżenicyna. Mniej więcej rozumiałam ich zwroty. To była ta sama historia — człowieka z powodów politycznych wrzucano do celi z kryminalnymi. Potem pomógł mi adwokat, którego wynajęła moja rodzina. Zanim przeniesiono mnie z „Izolacji”, ostrzegł moją siostrę, że to środowisko kryminalne i że panują tam określone zasady. Podpowiedział, że trzeba mieć papierosy — to była taka „czarna waluta”. Wyjaśnił, że koniecznie trzeba się czymś dzielić, bo od tego zależy stosunek innych i wszystko pozostałe.
Nawet zapisywałam w dzienniku ich żargon, bo na początku nie rozumiałam wszystkich znaczeń. W większości używały narkotyków, więc ich słownictwo było specyficzne. Potem mi je tłumaczono.
Wiele zależało od „starszej celi”. Jak inne, ja też „grzałam celę”, czyli z każdej paczki oddawałam do wspólnego zapasu cukier, herbatę, kawę, papierosy. Dla nich miało to ogromne znaczenie, dlatego czasem „starsza” podchodziła i mówiła, że administracja wydała polecenie, by mnie „opracować”. Umawiałyśmy się, że będziemy udawać, jakobyśmy tu krzyczały, popychały się, tworzyć obraz dla strażników, że mnie „opracowują”.
Ze strony administracji słyszałam natomiast coś zupełnie przeciwnego. Podczas „głębokich rewizji”, delikatnie mówiąc bardzo brutalnych, prosiłam, żeby może jednak nie robić mi tego w taki sposób, mówiąc: przecież sami wiecie, że niczego w ciele nie ukrywam. Odpowiedź była jedna: „Co ty z siebie robisz! Jesteś taką samą więźniarką jak wszystkie inne”.
Książka z czarnymi stronami
Tak, na podstawie zapisków z mojego dziennika planujemy wydać książkę. Napisałam dziewięć rozdziałów i dotarłam do momentu, którego zupełnie nie pamiętam. Czy organizm broni się przed jego przypomnieniem? Nie potrafię sobie przypomnieć tych stron. Gdy tylko dochodzę do tych wspomnień, robi mi się bardzo niedobrze.
Zaproponowano mi, by w książce znalazły się czarne strony, po prostu czarne kartki papieru. To chyba bardzo dobra idea, ale na razie brakuje mi czasu, by książkę dokończyć.

Co jest najtrudniejsze do wytłumaczenia wolnym ludziom z tego, co się przeżyło?
Było spotkanie, na które zaproszono mnie zamożne, samodzielne kobiety, żyjące swoim życiem. Bardzo zależało mi na tym, by przekazać im to, co dzieje się z naszymi cywilnymi więźniami, liczyłam, że ich głosy wzmocnią mój przekaz do społeczeństwa i do władz. Że zostaniemy wysłuchani. Ale jedna z nich podeszła do mnie i powiedziała: „Jest mi tak ciężko, nie chcę się tym zajmować, nie chcę o tym słuchać”.
Wolnym ludziom chcę przekazać jedno. Mają to, co najcenniejsze — wybór. Jakikolwiek wybór. Możemy wyjść i kupić sobie bułkę albo bagietkę, z makiem albo z wiśnią, pójść na spacer do parku albo przejść się ulicami miasta. Możemy rozmawiać przez telefon z tymi, którzy są nam bliscy, i blokować tych, których nie chcemy słuchać. Mamy wolność. Te dziewczyny, cywilni więźniowie, nie mają wyboru. Po prostu nie mają możliwości otworzyć drzwi i wyjść. Nie mają możliwości wyboru, z kim będą przebywać w celi 24 godziny na dobę przez trzy lata z rzędu. Nie mają możliwości otrzymania pomocy medycznej ani nawet tabletki. Najprawdopodobniej umrzesz, jeśli ktoś się nie zlituje i nie udzieli ci pomocy.
Nie ma tam nawet pewności, że jeśli umrzesz na pryczy, twoje ciało zostanie oddane rodzinie, a nie będzie gniło. Widziałam, jak ciało leżało, a po nim biegały szczury. Tam po prostu nie ma wyboru. A kiedy masz wybór, masz wolność, choćby było bardzo ciężko, można przeżyć i żyć.
„Gdzie byliście, kiedy bombardowano Donbas?” — jak odpowiada na pytania propagandystów
Byłam w Donbasie, kiedy bombardowano Donbas. I widziałam, kto to robił. Mam na to mnóstwo dowodów. Wszyscy widzieliśmy, skąd wjeżdżał sprzęt i z której strony nas bombardowano — ze strony federacji rosyjskiej.
Kiedy mówią mi, że wojna zaczęła się przez nas, mieszkańców Donbasu, przytaczam przykład cywilnych ludzi, których zakatowano za to, że wywieszali na swoich domach flagi Ukrainy. Jak Wasyl Kowalenko. To dla mnie bohater. Torturowali go, bili, przywieźli do domu i porzucili z okaleczonymi rękami. A on ponownie wywiesił ukraińską flagę. Po tym został zamordowany. I takich ludzi są setki.
Przez kogo zaczęła się wojna? Przez tych dziesiątki tysięcy, którzy byli w niewoli? To oni są winni? Winni są ci, którzy nie przeżyli w tych katowniach, a my nawet nie znamy ich nazwisk? Wtedy mam pytanie zwrotne — dlaczego Ukraina do dziś nie wie, co się tam działo i nadal dzieje?
O największym szoku po powrocie
Zszokowała mnie nieświadomość ludzi co do tego, co dzieje się w więzieniach, jaka jest tam liczba cywilnych więźniów, oraz fakt, że społeczeństwo o tym nie wie i nie bardzo chce wiedzieć. To właśnie państwo nie chce wiedzieć nic o tych nieszczęsnych ludziach. Wojskowych staramy się odzyskać wszelkimi siłami, a cywilnym poświęca się niemal zerową uwagę.
Byłam wstrząśnięta słowami jednej urzędniczki państwowej, która miała zajmować się więźniami: „Nie trzeba zwracać uwagi na cywilnych więźniów, bo to podnosi ich wartość przy wymianie”. Próbowała oceniać ludzi w kategoriach „wartości”. Jakiej wartości? Ludzie siedzą tam po siedem lat! Jakiej jeszcze wartości? Oddali więcej niż część swojego życia. Nie widzieli, jak dorastają ich dzieci. O jakiej wartości w ogóle mówimy? Dlaczego świat nie ma wiedzieć o tych zniszczonych życiach, o tych ludziach?
Zszokowały mnie działające „Pijana Wiśnia” i „Biały Nalew” w centrum Kijowa, na Chreszczatyku. Głośne imprezy, muzyka. Ktoś pije i się bawi. Dla mnie było to, mówiąc delikatnie, niezrozumiałe.
Byłam też wstrząśnięta, gdy zaczęłam czytać lub słyszeć o ludziach, którzy szukają wszelkich możliwości wyjazdu za granicę. Wydawało mi się, że coś takiego nie może mieć miejsca w kraju, w którym trwa wojna.

Świat i ludzie po „Izolacji”
Coś się zmieniło. Ludzie nienawidzą ludzi. Wojna wzmacnia cechy osobiste każdego człowieka. Nie podoba mi się, gdy ludzie wypełniają się nienawiścią.
Doskonale rozumiem ich uczucia. Ale mamy wroga i nie wolno napełniać się tą nienawiścią ani przenosić tej złości na siebie nawzajem. Trzeba zachować trzeźwy umysł, chłodną głowę i mieć świadomość, że jeśli to jest wojna, to wróg powinien zostać zniszczony na polu walki.
Wróg musi zostać ukarany. Jestem kategorycznie przeciwna powszechnej amnestii, o której zaczęto ostatnio mówić. Na przykład amnestii dla lekarzy, którzy wykonywali swój obowiązek niezależnie od tego, kim był pacjent. Natomiast przestępcy, którzy torturowali ludzi, celowo nie udzielali pomocy medycznej — muszą zostać ukarani.
Życie po wymianie
Nadal nie załatwiłam sobie emerytury. Obecnie razem z mężem wynajmujemy mieszkanie, on ciężko pracuje, żeby móc je opłacać. Nikt mnie nie zobowiązuje do obrony interesów osób przetrzymywanych w niewoli. Być może to jest sens mojego życia. Tak. Jednym z powodów jest świadomość tego, co przeżywają tamte dziewczyny. Każda minuta, kiedy żyję tutaj, kiedy opowiadam o więzieniu, na chwilę wracam tam — do tych cel. Śmierdzących, strasznych. Zaczynam się dusić, bo wiem, jak jest TAM. I nie chcę, żeby nasze dziewczyny tam były.
Przysięga złożona w celi
Kiedy wyprowadzano mnie z celi, Olga jakimś cudem poczuła, że prowadzą mnie na wymianę (przecież o tym nie wiedziałyśmy). Chwyciła mnie za rękę i płakała: „Tylko nie zapomnijcie o nas”. Jej oczy zapamiętam na całe życie. W chwili, gdy przekroczyłam próg celi, już doskonale wiedziałam, czym będę się zajmować na wolności. Olga nie ma żadnych bliskich na wolnym terytorium Ukrainy. Nie ma nikogo, kto by się za nią wstawił, kto by o nią walczył.
Jest mi bardzo przykro, że nawet jeśli bliscy są — na przykład mężowie tych dziewczyn — nie mogą, nie wiedzą jak, boją się albo nie widzą sensu, by walczyć i głośno mówić o swoich bliskich. Zwracam uwagę, że na akcjach wsparcia dla cywilnych kobiet-przetrzymywanych praktycznie nie ma mężczyzn.

Życzenie na Nowy Rok
Mamy jedno wspólne życzenie — pokój. Ja mam dodatkowe — bezwarunkowy powrót wszystkich dziewczyn z niewoli. Podkreślam, że nie możemy prowadzić żadnych negocjacji dotyczących jakiegokolwiek pokoju, jeśli nie zostaną uwolnieni wszyscy nasi cywilni i wojskowi jeńcy. Wojskowi są chronieni przez prawo międzynarodowe, a cywile, niestety, nie.
Wczoraj spędziłam dzień z córką Natalki Własowej (również więzionej, która spędziła siedem lat w katowniach „Izolacji”). Córka, Julia, skończyła 11 lat. Rano wróciłam z podróży — byłam w Hadze — zabrałam dziewczynkę i razem poszłyśmy na świąteczne wydarzenie. Jestem wdzięczna Wadymowi Fiłaszkinowi, szefowi Donieckiej Obwodowej Administracji Państwowej, który przeznaczył dla nas środki — pojechałyśmy do centrum handlowego, kupiłyśmy dziecku telefon, buty, ubrania i jeszcze kilka dziewczęcych drobiazgów. Zrobiłyśmy temu dziecku prawdziwe święto.
Julia spędza święta już siódmy rok bez mamy. Po dziecięcej imprezie zorganizowanej przez Doniecką Administrację Obwodową powiedziałyśmy, że święty Mikołaj chce zrobić jej jeszcze jedną niespodziankę (miałyśmy na myśli wyjazd do galerii handlowej). Zapytałyśmy: „Julko, czego byś chciała?”. A Julia odpowiedziała, że chciałaby mieć mamę. Trudno oddać te emocje. Bardzo chciałabym, żeby to święto przygotowała jej mama.

CZYTAJ TAKŻE: Lekarka rehabilitantka z obwodu ługańskiego, która „od zera” stworzyła największy wolontariacki hub w Polsce: historia Wiktorii Docenko