
Już jutro, w piątek 15 sierpnia, w amerykańskim stanie Alaska ma się odbyć spotkanie prezydenta USA Donalda Trumpa z rosyjskim dyktatorem władimirem putinem. Oczekuje się, że głównym tematem rozmów obu przywódców będzie wojna w Ukrainie, którą Moskwa prowadzi już od 3,5 roku. Konkretnie chodzi o ukraińskie terytoria i konieczność ich „wymiany” – o czym otwarcie mówią najwyżsi przedstawiciele władz USA i pisze wiele zachodnich mediów.
Takie wypowiedzi są przez Ukraińców odbierane bardzo różnie, choć przeważnie negatywnie. Na szczeblu oficjalnym wszelkie propozycje dotyczące rezygnacji z własnych terytoriów – w jakiejkolwiek formie – są stanowczo i jednoznacznie odrzucane. Wielokrotnie podkreślał to prezydent Wołodymyr Zełenski oraz członkowie jego zespołu.
Znaczna część społeczeństwa również sprzeciwia się ustępstwom terytorialnym. Trzeba jednak przyznać, że są też tacy, którzy byliby gotowi zaakceptować mniej lub bardziej kompromisowe rozwiązanie kończące wojnę – byle tylko ustały ostrzały i przestały ginąć ludzie.
Co naprawdę myślą Ukraińcy i jaka atmosfera panuje w kraju na dzień przed rozmowami Trumpa i putina? Polityczny komentator UA.News Mykyta Traczuk, we współpracy z ekspertami, postanowił to sprawdzić.
Ukraińskie paradoksy
Gdyby trzeba było wybrać jedno słowo, które najlepiej opisuje wewnętrzny stan Ukrainy i Ukraińców w przeddzień spotkania prezydentów USA i rosji, podczas którego być może uda się osiągnąć jakieś tymczasowe porozumienie pokojowe, byłoby to słowo „paradoks”. Paradoksalność wielu zjawisk w ukraińskiej przestrzeni politycznej z jednej strony może pozostać niezauważona, z drugiej jednak – rzuca się w oczy wyjątkowo wyraźnie.
Oficjalne władze, większość mediów oraz znani blogerzy polityczni i wojskowi opowiadają się za kontynuowaniem walki i odrzuceniem wszelkich form pokoju lub rozejmu niekorzystnych dla Ukrainy. Problem w tym, że wojny takie jak nasza na ogół rzadko kończą się czymś pozytywnym. Korzystnych propozycji nie ma i nie będzie – to polityczna rzeczywistość, którą trzeba rozumieć i przyjąć do wiadomości.
W komentarzach pod wiadomościami lub postami dotyczącymi konieczności dalszej walki aż do zwycięstwa nad reżimem kremlowskim użytkownicy dzielą się na różne obozy. Można zobaczyć zarówno liczne pozytywne reakcje pod wpisem znanego blogera na Facebooku, jak i setki negatywnych komentarzy – często z wulgaryzmami – pod podobną wiadomością w Telegramie. Ocena sytuacji w dużej mierze zależy od odbiorców: „reaktywni” czytelnicy i fani zawsze poprą swojego idola, podczas gdy przypadkowi komentujący – najczęściej nie.
Sondaże opinii publicznej, które w takich sytuacjach zazwyczaj pomagają lepiej określić nastroje społeczne, tym razem tylko dodatkowo zaciemniają obraz. Przykładem jest nowe badanie Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii (KMIS – jedna z najbardziej znanych firm socjologicznych w Ukrainie), które pokazuje, że 76% obywateli sprzeciwia się wszelkim warunkom pokoju narzuconym przez państwo-agresora. Jednocześnie socjologowie zauważają, że w ostatnich miesiącach liczba osób uznających taki scenariusz za ogólnie akceptowalny wzrosła o 5–7%.
Problem w tym, że krajowe ośrodki badania opinii publicznej od dawna nie cieszą się już dawnym autorytetem. Istnieją obawy, że mogą one być w dużym stopniu uzależnione od sytuacji politycznej w kraju i oczekiwań zleceniodawców, prezentując wyniki nie tyle obiektywne, ile „ideologicznie poprawne”. Nie wspominając już o poważnych wątpliwościach co do metodologii badań prowadzonych w czasie wojny – gdy miliony ludzi są przesiedlone lub przebywają za granicą, znaczne obszary pozostają pod okupacją, a dotychczasowe próby badawcze straciły aktualność.
Na tym tle wyróżnia się niedawne badanie przeprowadzone przez znaną międzynarodową agencję Gallup. Wyniki są w nim wręcz odwrotne do ukraińskich: 69% respondentów opowiada się za jak najszybszym zakończeniem wojny poprzez negocjacje. I choć dane te wydają się bardziej wiarygodne, to także w przypadku tego badania pojawiają się te same pytania, co przy analizie wyników KMIS – przede wszystkim dotyczące metodologii i doboru próby.

Contra spem spero
W 1890 roku wybitna ukraińska poetka Łesia Ukrainka napisała jeden ze swoich najsłynniejszych wierszy: „Contra spem spero!”. W tłumaczeniu oznacza to „bez nadziei – mieć nadzieję” i było to zarówno twórcze, jak i życiowe credo autorki, do którego zachęcała także innych.
Jeśli mówić o nastrojach panujących dziś w społeczeństwie, można je określić właśnie tymi słowami – „nadzieja bez nadziei”. Z jednej strony mało kto wierzy, że tak skomplikowana, długa, krwawa i wyniszczająca wojna może po prostu zakończyć się po jednej rozmowie dwóch przywódców w Anchorage. A jednak w głębi duszy wielu Ukraińców tli się irracjonalne oczekiwanie: a może to wszystko wreszcie się skończy i nadejdzie długo wyczekiwany pokój?
Zresztą, jeśli cuda w życiu się zdarzają, to z pewnością nie w świecie polityki. Tak, istnieje pewne prawdopodobieństwo, ale liczyć na cud w tak poważnych sprawach, jak globalna polityka międzynarodowa i wielka wojna na wyniszczenie, to co najmniej naiwność i myślenie życzeniowe.
Jednocześnie w ukraińskim społeczeństwie wciąż wyraźnie obecny jest duch oporu. Nie jest on jednak już tak powszechny, jak w latach 2022–2023.
Bardzo wielu Ukraińców nie jest gotowych pogodzić się z utratą terytoriów i domaga się kontynuowania walki, co jest całkowicie zrozumiałe i logiczne. Jednocześnie trudno nie zauważyć, że większość z nich nie spieszy się na front. Nie do końca też wiadomo, jak prowadzić wojnę jeszcze przez rok czy dwa, skoro co drugi ekspert wojskowy lub dowódca mówi o poważnym niedoborze żołnierzy – przede wszystkim piechoty. Wielu żołnierzy i weteranów Sił Zbrojnych Ukrainy podkreśla również, że obrońcy przebywający od dłuższego czasu na pierwszej linii są już tak wyczerpani, iż raczej nie sprzeciwią się nawet czasowemu wstrzymaniu działań bojowych.

Potwierdzają to słowa byłego szefa sztabu brygady „Azow” Bohdana Krotewicza, który niedawno poinformował o poważnym przełamaniu rosjan w Donbasie. To samo przyznają zarówno eksperci wojskowi, jak i inni dowódcy oraz szeregowi żołnierze.
Jednocześnie rośnie liczba przypadków dezercji i samowolnego opuszczenia jednostki. Dziennikarz i weteran Wołodymyr Bojko, powołując się na źródła w strukturach siłowych, twierdzi, że tylko w lipcu 2025 roku oficjalnie odnotowano ponad 17,5 tysiąca takich przypadków. O sprawie często informują także media zachodnie.
Opinia eksperta
Politolog, dyrektor Ukraińskiego Instytutu Polityki Rusłan Bortnik uważa, że do negocjacji na Alasce Ukraina przystępuje, mając na uwadze trzy równoległe trendy, które wpływają na jej pozycję przy stole rozmów.
– Pierwszy trend to silne społeczne oczekiwanie zakończenia wojny. Zarówno Gallup, jak i KMIS oraz inne ośrodki badania opinii publicznej pokazują, że od 60 do 80% Ukraińców chce zakończenia wojny. W praktyce to oczekiwanie sprowadza się do żądania wstrzymania działań zbrojnych. Za kompromisami i porozumieniami z Moskwą opowiada się jedynie około 30%, a według niektórych sondaży 50% – to jednak niestabilna większość. Władze nie mogą ignorować tego postulatu zakończenia walk, dlatego mówią o decydujących krokach i o tym, że w najbliższym czasie istnieje szansa na koniec wojny – podkreśla Bortnik.
Drugim trendem, według eksperta, jest zmiana układu sił wewnątrz kraju. Wzrosły wpływy Europy i państw G7 po nieudanej próbie ataku rządu ukraińskiego na organy antykorupcyjne, co doprowadziło do pewnego ograniczenia władzy prezydenckiej. – Ta zależność również w istotny sposób wpłynie na negocjacje – zaznacza politolog.
- Trzeci trend – wszystko to dzieje się na tle trwających intensywnych działań wojennych. Choć rosja najwyraźniej celowo zaprzestała ataków w głąb terytorium Ukrainy, w tym na Kijów, to jednak na wielu odcinkach frontu wciąż prowadzi ofensywę, a my – powoli się wycofujemy. To cofanie się, utrata terytoriów czy lokalne przełamania, jak miało to miejsce pod Dobropolem, również stanowią kontekst, z którym przystępujemy do negocjacji – zauważa Bortnik.
Politolog jest przekonany, że społeczeństwo ukraińskie nie jest gotowe do kapitulacji i tego nie zrobi. Jednocześnie jednak utraciło już wiarę w swoją przyszłość i pewność co do tej przyszłości.
– Władze Ukrainy nie wiedzą, jak wyjść z tej sytuacji przy możliwie najmniejszych stratach, a jednocześnie stopniowo tracą wpływy i dominującą rolę w krajowym systemie politycznym. Wojna zaś rozwija się według własnych reguł – powoli, nie w sposób krytyczny, lecz mimo wszystko w kierunku niekorzystnym dla Ukrainy – podsumowuje Rusłan Bortnik.

Podsumowując, obecna sytuacja nosi znamiona impasu. To dla Ukrainy dokładnie ten sam „ślepy zaułek”, przed którym już w 2023 roku ostrzegał generał Załużny.
Z jednej strony Kijów nie może i nie chce zrezygnować ze swoich terytoriów – zarówno z punktu widzenia prawa, jak i moralności. Zostało to oficjalnie ogłoszone i wielokrotnie podkreślane. I jest to całkowicie zrozumiałe: po tylu latach rozlewu krwi oddanie części ziemi, za którą zginęła nieznana, lecz ogromna liczba Ukraińców, wielu postrzegałoby jako świętokradztwo.
Z drugiej strony, dalsze prowadzenie wojny na wyniszczenie w obecnym formacie wydaje się stuprocentową i oczywistą drogą donikąd. Tym bardziej, jeśli Donald Trump dotrzyma swojej niedawnej obietnicy i po prostu wycofa się z „problemu ukraińskiego”, wstrzymując wszelką pomoc i wsparcie.
W efekcie państwo i społeczeństwo znalazły się dziś między młotem a kowadłem. Właśnie w takiej złożonej, systemowej i – wydawałoby się – globalnie beznadziejnej dychotomii Ukraina zbliża się do ważnej daty: szczytu na Alasce, 15 sierpnia 2025 roku.