
Już jutro w stolicy Wielkiej Brytanii — Londynie — odbędzie się kolejna runda rozmów pokojowych dotyczących Ukrainy. Głównym tematem będzie ustanowienie zawieszenia broni jako pierwszy krok do realnego pokoju. Przedstawiciele Ukrainy, Wielkiej Brytanii, Francji i Stanów Zjednoczonych omówią warunki bezwarunkowego przerwania ognia.
Ta runda negocjacji jest kontynuacją wcześniejszych działań w tym kierunku. Chodzi m.in. o wizytę przedstawiciela USA Steve’a Witkoffa w Petersburgu i rozmowę z putinem, negocjacje w Paryżu oraz wielkanocne zawieszenie broni jako „próbę generalną”. Administracja amerykańska uznaje właśnie londyńskie rozmowy za decydujące dla dalszego procesu pokojowego. Wszyscy pozostali uczestnicy, a także rosja, wypowiadają się na ten temat bardziej ostrożnie i sceptycznie.
Co poprzedziło jutrzejsze spotkanie i czego można się po nim spodziewać? Czy naprawdę jesteśmy tak blisko pokoju, jak twierdzą przedstawiciele USA? Komentator polityczny UA.News, Mykyta Trachuk, wraz z ekspertami przygląda się tej sprawie.
Spotkanie w Londynie: co wydarzyło się wcześniej
Rozmów w Wielkiej Brytanii, które odbędą się już w środę 23 kwietnia, nie można analizować w oderwaniu od aktualnych realiów wojskowo-politycznych. Dla pełnego zrozumienia należy przypomnieć, co poprzedziło to spotkanie.
11 kwietnia w rosyjskim Petersburgu odbyło się spotkanie specjalnego przedstawiciela Donalda Trumpa Steve’a Witkoffa z rosyjskim dyktatorem vladimirem putinem. Był to długi i systematyczny dialog, który trwał ponad cztery godziny. Następnie amerykański urzędnik poleciał do USA, aby przekazać żądania przywódcy Kremla. W rzeczywistości nie uległy one zmianie i pozostają takie same, jak wcześniej.
To właśnie po tej rozmowie Witkoff stwierdził, że istnieje pięć regionów, które rzekomo „nie są szczególnie potrzebne Ukrainie”. Chodziło o Krym, a także Donbas, Zaporoże i Chersońszczyznę. Rezygnacja z nich (faktyczna, a nie prawna) mogłaby rzekomo zakończyć wojnę i jest to warunek putina.
17 kwietnia w stolicy Francji — Paryżu — odbyło się spotkanie sekretarza stanu USA Marka Rubio i Witkoffa z europejskimi oraz ukraińskimi partnerami. Obecny był również wysłannik Trumpa na Ukrainę Keith Kellogg.
Do przedstawicieli USA dołączyli ministrowie spraw zagranicznych i obrony Ukrainy — Andrij Sybiha i Rustem Umerow, a także szef Kancelarii Prezydenta Andrij Jermak. Rubio powiedział wtedy, że przybył do Paryża, aby „znaleźć realne, praktyczne rozwiązania dla zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej”.
Oprócz Amerykanów i Ukraińców w negocjacjach brali udział przedstawiciele Wielkiej Brytanii i Francji. Strony omawiały możliwości zakończenia wojny, zarys hipotetycznego porozumienia pokojowego oraz gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy. Niestety, w tej ostatniej kwestii nie osiągnięto żadnych przełomów. Po zakończeniu rozmów sekretarz stanu USA Rubio odbył rozmowę z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Ławrowem.
To właśnie wtedy Rubio oświadczył, że albo Ukraina i rosja wkrótce osiągną pokój, albo Ameryka wycofa się z procesu negocjacyjnego, ponieważ ma inne ważne sprawy na arenie międzynarodowej. Wiele osób uznało te słowa za wyraz frustracji ze strony Amerykanów, którzy tracą zainteresowanie tematem, który nie rokuje zbyt dobrze.
„Nie będziemy latać po całym świecie i organizować spotkania jedno po drugim, jeśli nie będzie postępu. Jeśli którakolwiek strona — lub obie — naprawdę chcą pokoju, chcemy pomóc. Jeśli nie, przejdziemy do innych tematów, które są równie, jeśli nie bardziej ważne dla Stanów Zjednoczonych”, — powiedział Rubio.
Wyjście USA z procesu negocjacyjnego nie jest obecnie nikomu na rękę. Zarówno Ukraina, jak i rosja są zainteresowane utrzymaniem kontaktów z obecną administracją w Białym Domu. Dla rosji to narzędzie polityki międzynarodowej, handlu i prestiżu, a dla Ukrainy — kwestia przetrwania. Bez „parasola” USA ukraiński dom szybko zostałby zalany geopolityczną ulewą. Dla Europy z kolei Ameryka pozostaje kluczowym partnerem w sferze bezpieczeństwa.
Dlatego wszystkie strony są zainteresowane kontynuacją negocjacji. To również tłumaczy nagłe częściowe zawieszenie broni na Wielkanoc, które UA.News już szczegółowo analizowało. Był to symboliczny gest polityczny ze strony Kremla, mający na celu pokazanie Trumpowi, że rzekomo jest gotów na ustępstwa i „gesty dobrej woli”. Z tego samego powodu zgodziła się również Ukraina.
I już jutro w Londynie odbędzie się kolejne spotkanie poświęcone Ukrainie. Donald Trump, jak zwykle, wyolbrzymia sytuację i liczy na to, że już w tym tygodniu Kijów i Moskwa osiągną jakieś porozumienie. Reakcja i oczekiwania Ukrainy oraz Europy są bardziej powściągliwe. A rosja, ustami swojego negocjatora z USA, Kiryła Dmitrijewa, nie ukrywa sceptycyzmu, ponieważ historycznie nie ufa Wielkiej Brytanii.

Brytyjska runda negocjacji: czego się spodziewać?
Kluczowym oczekiwaniem wobec tych rozmów są ustalenia dotyczące zawieszenia broni. Moskwa pokazała, że potrafi przez 30 godzin nie ostrzeliwać Ukrainy, a także znacząco ograniczyć intensywność działań bojowych i szturmów na lądzie. Ale była to swoista „wersja demonstracyjna”. Dalej, można powiedzieć, obowiązuje już „subskrypcja premium”.
Oznacza to, że Kreml na razie nie chce zgodzić się na długoterminowe zawieszenie broni, ponieważ domaga się spełnienia swoich warunków. To właśnie te warunki będą omawiane w Londynie i od nich zależy przyszłość hipotetycznego rozejmu. Po londyńskim spotkaniu należy spodziewać się odpowiedzi Ukrainy i Europy na propozycje USA i Rosji, a następnie najprawdopodobniej dojdzie do kolejnej wizyty Witkoffa w rosji, gdzie ponownie spotka się z putinem.
Warunki zawieszenia broni są znane i były już wielokrotnie publikowane w zachodnich mediach. Mowa o reżimie ciszy z utrwaleniem linii frontu, przy czym tereny zajęte przez rosję pozostają pod jej kontrolą (bez formalnego uznania). Chodzi także o rezygnację Ukrainy z przystąpienia do NATO, zniesienie części sankcji wobec rosji, utworzenie strefy neutralnej wokół Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej i przekazanie jej pod kontrolę USA, a „wisienką na torcie” ma być uznanie przez Waszyngton rosyjskiego statusu Krymu.
Niektóre zachodnie media piszą już, że to ostatnia próba Trumpa, by szybko doprowadzić do pokoju między Ukrainą a rosją. Jeśli się nie uda, istnieje duża szansa, że prezydent USA wycofa się z procesu. Bo ustępstwa wobec rosji, na które zgadzają się Stany Zjednoczone, i tak są bardzo daleko idące. Żądać czegoś więcej od Kremla byłoby po prostu absurdalne.
Problem polega jednak na tym, że aby rozejm (nawet nie pokój, tylko zawieszenie broni) doszedł do skutku, plan muszą zaakceptować wszyscy: Ukraina, Europa i rosja. Niestety, obecnie trudno znaleźć jakiekolwiek wspólne elementy stanowisk tych stron. Co najwyżej między USA a rosją czasami pojawia się wzruszająca synergia, ale i ona nie jest stuprocentowa ani zsynchronizowana.
Ogólnie rzecz biorąc, istnieją dwa podejścia do analizy jutrzejszego wydarzenia w Londynie i całego procesu pokojowego. Można je umownie podzielić na optymistyczne i pesymistyczne (realistyczne).
W ramach pierwszego podejścia uważa się, że wszystkie kluczowe porozumienia pokojowe zostały już osiągnięte, a obecnie chodzi tylko o szczegóły i ostateczne zatwierdzenie. Sam pokój lub przynajmniej zawieszenie broni w Ukrainie mają nastąpić już wkrótce, a wojna jest bliska zakończenia. Takie wrażenie można odnieść, słuchając wypowiedzi przedstawicieli Białego Domu lub czytając codzienne emocjonalne wpisy Donalda Trumpa pisane wielkimi literami.
Jednak istnieje też inne podejście, które można nazwać pesymistycznym lub realistycznym — w zależności od osobistego punktu widzenia. Zakłada ono, że w rzeczywistości nie ma żadnych większych perspektyw na proces pokojowy. Strony są maksymalnie oddalone od jakiegokolwiek kompromisu i żadna z nich tak naprawdę nie chce ustępstw: ani rosja, ani Ukraina. Zarówno Moskwa, jak i Kijów wierzą, że dzięki działaniom zbrojnym osiągną lepsze rezultaty, dlatego zasadniczo nie są zainteresowane zakończeniem wojny.
Jeśli prawdziwe jest pierwsze podejście, wojna rzeczywiście może się zakończyć w każdej chwili — i to bardzo szybko. Jeśli jednak trafne jest drugie podejście — a wszystko na to wskazuje — to spotkanie w Londynie będzie jedynie kolejnym elementem z serii takich samych spotkań, podczas których wszyscy „umawiają się, by się umówić”, ale zasadniczo do niczego nie dochodzą z powodu fundamentalnych różnic w stanowiskach i podejściach.

Opinie ekspertów
Politolog, dyrektor Ukraińskiego Instytutu Polityki Ruslan Bortnyk uważa, że spotkanie londyńskie 23 kwietnia to ważny etap rozmów pokojowych. Ekspert twierdzi, że może ono stać się swoistym „Rubikonem” dla procesu pokojowego.
„Komentowanie spotkania w Londynie jest w pewnym sensie jeszcze przedwczesne, ponieważ same negocjacje jeszcze się nie odbyły. Ale ważny jest sam fakt rozmów w Londynie, biorąc pod uwagę, że brytyjska delegacja brała udział w negocjacjach w Paryżu. To, że strony pojechały do Londynu, pokazuje nam, że administracja amerykańska chce osiągnąć porozumienie nie tylko z liderami politycznymi Wielkiej Brytanii, ale także z brytyjskimi elitami politycznymi. Dlatego potrzebne jest spotkanie w Londynie, które będzie towarzyszone zarówno formalnymi, jak i nieformalnymi rozmowami. To znaczy, że dla sukcesu pokoju potrzebny jest „sojusz amerykańsko-brytyjski”, zjednoczenie stanowisk dla pomyślnego porozumienia pokojowego. Spotkanie w Londynie to także uznanie wpływu, jaki Wielka Brytania ma dziś na wojnę rosyjsko-ukraińską. Ale to również oznacza nałożenie odpowiedzialności na Brytyjczyków za dalszy jej przebieg. Wreszcie, obserwujemy demonstrację nieufności ze strony Moskwy, która obawia się, że w Londynie zostaną przepisane wcześniej osiągnięte projekty porozumień w Paryżu. Dlatego uważam, że właśnie te londyńskie negocjacje staną się pewnym „Rubikonem” dla obecnego etapu rozmów, po którym stanie się jasne, czy sytuacja zmierza w kierunku wygaszania wojny i uregulowania, czy dalej rozwija się w kierunku kryzysu i eskalacji” – przekonuje Rusłan Bortnyk.
Ekspert ds. stosunków międzynarodowych, dziennikarz Dmytro Anopczenko uważa, że spotkanie w Londynie będzie trudne. I raczej nie należy oczekiwać szybkiego rozwiązania kwestii wojny, jak zapowiada Donald Trump.
„Jeśli chodzi o warunki (pokoju — red.), zapowiada się twarda rozmowa. Eksperci, z którymi rozmawiałem, są sceptyczni wobec szybkiego rozwiązania. Mówią: powiedzmy, że sojusznicy zatwierdzą w środę „plan londyński”, Witkoff w czwartek zawiezie go do Moskwy. Kreml wysunie kontrżądania. Zniesienie sankcji, uznanie de facto okupowanych terytoriów de jure. I co dalej? To nie tylko USA muszą odpowiedzieć. Czy znów trzeba będzie zbierać wszystkich sojuszników na kolejny szczyt w Londynie albo w Paryżu? Istnieje wersja (usłyszałem ją od byłej wysokiej rangą urzędniczki Rady Bezpieczeństwa Narodowego), że amerykański plan już zawiera punkty uzgodnione z Kremlem. Dlatego Trump ma takie ambitne plany na ten tydzień. Ale coś z tych punktów na pewno wykreślą albo Europejczycy, albo Ukraina – i jak potem się dogadywać? Więc mimo całego pragnienia zawarcia rozejmu (zarówno w Kijowie, jak i w Europie, jak i w samych Stanach, gdzie Trump przyspiesza wydarzenia, bo chce wyjść na majowy szczyt w Arabii Saudyjskiej z putinem) — jest na tej drodze wiele przeszkód. I wiele sprzeczności, które mogą zahamować proces” – zauważył Dmytro Anopczenko.

Jedynym czynnikiem, który rzeczywiście może w decydujący sposób wpłynąć na proces negocjacyjny, jest stanowisko Stanów Zjednoczonych. Wygląda na to, że Trump rzeczywiście jest bliski wycofania się z negocjacji z powodu ich beznadziejności. Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że to tylko szantaż i blef, ale nie mamy na to dowodów. Jednocześnie eksperci i analitycy już kilka miesięcy temu mówili, że w przypadku braku szybkich rezultatów prezydent USA może stracić zainteresowanie procesem – to bardzo w stylu osobowości Trumpa.
A taki rozwój wydarzeń, jak już wcześniej wspomniano, nie jest korzystny dla nikogo. Dlatego istnieje prawdopodobieństwo, że Amerykanie jednak wywrą presję na wszystkie strony, aby osiągnąć jakiś format choćby zawieszenia broni. Niemniej jednak nawet ten scenariusz nie jest dziś wcale oczywisty, a istnieje poważna obawa, że spotkanie w Londynie zakończy się tak samo bezowocnie, jak wiele podobnych wydarzeń wcześniej.