Polityka prezydenta USA Donalda Trumpa wobec wojny rosyjsko-ukraińskiej przechodzi paradoksalną ewolucję. Zaczynając od śmiałych i głośnych obietnic szybkiego zakończenia konfliktu, jego stanowisko przekształciło się w utrzymanie status quo, co w praktyce legitymizuje i sprzyja kontynuacji wojny na wyniszczenie. Ta zmiana podejścia znajduje odzwierciedlenie w kluczowej, nowej wypowiedzi Trumpa, która stała się punktem wyjścia do analizy jego strategii: „Czasami po prostu trzeba pozwolić sytuacji dojść do granic”.
Słowa te, wypowiedziane w kontekście dyskusji o możliwości przekazania Ukrainie broni dalekiego zasięgu, wyznaczają przejście od roli „aktywnego mediatora” do „biernego obserwatora”, który czeka, aż strony konfliktu wyczerpią swoje zasoby. Doktryna „pozwolić im walczyć” odzwierciedla koncepcję wojny na wyniszczenie, w której wynik nie zależy od zdecydowanego zwycięstwa militarnego czy przełomu dyplomatycznego, lecz od niezdolności stron do ponoszenia dalszych strat.
W tym kontekście warto prześledzić, jak ewoluowały wypowiedzi Trumpa dotyczące pokojowego rozwiązania wojny w Ukrainie — od deklaracji, że zakończy ją „w ciągu 24 godzin”, po stwierdzenie „niech po prostu dalej walczą” — oraz zrozumieć, dlaczego ta ostatnia koncepcja jest błędną drogą donikąd. Temat analizuje analityk polityczny UA.News, Mykyta Traczuk, wspólnie z ekspertami.
Od „24 godzin” do impasu: ewolucja wypowiedzi Trumpa
 
Polityczne stanowisko Donalda Trumpa wobec wojny w Ukrainie przeszło drogę od deklaracji o wyjątkowej zdolności natychmiastowego zakończenia konfliktu do apatycznej bierności, ukrytej pod pozorem „pragmatycznego oczekiwania”. Podczas kampanii wyborczej w latach 2023–2024 Trump co najmniej 53 (!) razy twierdził, że potrafi „zakończyć wojnę w ciągu 24 godzin” po powrocie do Białego Domu, a nawet przed inauguracją. Taka retoryka miała pokazać jego przewagę nad rywalami oraz unikalną umiejętność zawierania porozumień, zwłaszcza z putinem i Zełenskim.
Jednak gdy ambicje zderzyły się z koniecznością realnych działań i przełomów dyplomatycznych, nastąpiła szybka zmiana kursu. W marcu 2025 roku Trump określił swoje wielokrotne obietnice zakończenia wojny w ciągu doby jako „odrobinę sarkazmu” i „przesadę”. Ten moment oznaczał jego przejście od zdecydowanego mediatora do biernego obserwatora. Pomimo wielokrotnych prób wyznaczania nowych terminów i mimo wszystkich ultimatum wobec putina, amerykański przywódca do dziś nie zdołał zrobić nic konkretnego w sprawie wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Kulminacją całego procesu były ostatnie wypowiedzi Trumpa w wywiadzie dla CNN. Po nich stało się jasne, że prezydent Stanów Zjednoczonych sam nie wie, co robić, dlatego wybiera bezczynność – przynajmniej na jakiś czas.
„Czasami po prostu trzeba pozwolić wydarzeniom toczyć się dalej. Nie ma żadnej «ostatniej kropli». Oni walczą, walczą brutalnie. To ciężka wojna dla putina... i dla Ukrainy też jest ciężka... Czasami po prostu trzeba pozwolić sytuacji dojść do granic, żeby wszyscy sami wszystko zrozumieli” – powiedział Trump 2 października.

Koncepcja „dzieci na placu zabaw”
 
U podstaw doktryny „po prostu pozwólmy im walczyć” leży analogia do dzieci bijących się na placu zabaw. W tym scenariuszu zewnętrzny arbiter (USA) odmawia aktywnego zaangażowania, by pozwolić „dzieciom” — Ukrainie i rosji — „same dojść do porozumienia” poprzez wzajemne wyczerpanie. Dopiero gdy obie strony będą całkowicie osłabione, miałyby przyjąć mediację i warunki porozumienia zaproponowane przez Trumpa.
W rzeczywistości ta analogia jest głęboko błędna. Nie chodzi tu o „dziecięcą bójkę”, lecz o straszną, krwawą wojnę — największy konflikt zbrojny w Europie od czasów II wojny światowej. To milionowe armie stojące naprzeciw siebie, zrównane z ziemią miasta i całe regiony, setki tysięcy ofiar po obu stronach i miliony uchodźców.
Jednak strategia „kontrolowanego impasu” okazuje się dla amerykańskiego przywódcy politycznie wygodna. Pozwala Trumpowi zrzucić odpowiedzialność za wysokie koszty wojny z Waszyngtonu na Kijów i Moskwę. Jeśli w wyniku wyczerpania Ukraina zostanie zmuszona do ustępstw terytorialnych, można to przedstawić jako skutek zmęczenia i niemożności dalszej walki, a nie porażkę amerykańskiej polityki. Tym samym Trump zachowuje pozycję obserwatora, który wkracza dopiero wtedy, gdy obie strony są wyczerpane i gotowe do porozumienia, tylko po to, by zatwierdzić wynik.
Plan Trumpa, by „po prostu pozwolić się wykrwawić”, wykracza daleko poza samą retorykę – materializuje się w konkretnych decyzjach dotyczących braku pomocy wojskowej, co realnie ogranicza potencjał obronny Ukrainy. Najbardziej wyraźnym tego przejawem jest zdecydowana odmowa dostarczenia Kijowowi dalekosiężnych rakiet manewrujących Tomahawk.
Decyzja Trumpa o wstrzymaniu przekazania Tomahawków tworzy poważną asymetrię militarną. Strategia wojny na wyniszczenie jest skuteczna dla Moskwy tak długo, jak Ukraina nie ma możliwości atakowania strategicznego zaplecza rosyjskiego państwa, jego logistyki, zakładów produkujących drony czy baz strategicznego lotnictwa. Brak rakiet dalekiego zasięgu utrwala tę asymetrię. Stany Zjednoczone świadomie ograniczają Kijów, pozwalając mu prowadzić wojnę obronną i przetrwania, ale nie dostarczając narzędzi do przełamania sytuacji.
Strategia „kontrolowanego wyniszczenia” ujawnia się również w sferze ekonomicznej, poprzez odmowę użycia środków nacisku finansowego. Trump wielokrotnie zapowiadał, że nie zamierza wykorzystywać zamrożonych rosyjskich aktywów jako instrumentu negocjacyjnego. Takie stanowisko zmniejsza presję finansową na Moskwę i obniża koszt kontynuowania agresji dla putina.

Ryzyka biernej obserwacji
 
Strategia obrana przez Trumpa niesie ze sobą poważne ryzyka zarówno dla Ukrainy, jak i dla długofalowej stabilności międzynarodowej. Przekształcenie Stanów Zjednoczonych z gwaranta obrony Ukrainy w swego rodzaju klienta amerykańskiego kompleksu militarno-przemysłowego (i to nie bezpośredniego, lecz pośredniego) stanowi istotną zmianę roli. Celem amerykańskiej polityki w tym kontekście nie jest już osiągnięcie sprawiedliwego pokoju ani przywrócenie integralności terytorialnej, lecz uniknięcie bezpośredniego zaangażowania i zewnętrzne odnotowanie wysokiej ceny wojny ponoszonej przez strony konfliktu. Takie podejście, zorientowane na krótkoterminowe korzyści polityczne i minimalizację kosztów, poświęca długoterminową stabilność oraz zasady prawa międzynarodowego – choć o tych ostatnich w dzisiejszych czasach niektórzy woleliby już nie wspominać.
Pasywna postawa Trumpa wobec wojny ma poważne konsekwencje geopolityczne dla globalnego przywództwa USA i całej architektury NATO. Jeśli Ameryka świadomie rezygnuje z konfrontacji z agresorem, podważa to wiarygodność Waszyngtonu jako gwaranta bezpieczeństwa dla wszystkich jego sojuszników.
Skuteczność neutralnej mediacji w tym konflikcie pozostaje wysoce wątpliwa. Neutralność w starciu między agresorem a ofiarą, gdy jedna ze stron jest znacznie potężniejsza od drugiej, często prowadzi do milczącego uznania nieuchronności zwycięstwa silniejszego. To z kolei utwierdza Kreml w przekonaniu, że może „przeczekać” wszystkich swoich przeciwników.
Pomimo że Trump publicznie wyrażał rozczarowanie działaniami putina, a nawet nałożył nowe sankcje antyrosyjskie, jego strategiczne decyzje pokazują, że nie jest gotów ani zdolny do realnego przeciwstawienia się Moskwie. W ten sposób doktryna „po prostu pozwólmy im walczyć” staje się jedynym narzędziem, jakie pozostaje mu do dyspozycji: pozwala obu stronom wykrwawić się w nadziei, że później, osłabione i wycieńczone, zwrócą się do niego o mediację.
Jednak czy w ogóle do tego dojdzie w trakcie kadencji Trumpa — to bardzo wątpliwe. Na razie bowiem zarówno Moskwa, jak i Kijów pokazują, że mogą i chcą walczyć niemal bez końca. Dlatego właśnie tak potrzebne są wysiłki aktywnych mediatorów – w przeciwnym razie ta wojna wzajemnego wyniszczenia może trwać jeszcze latami, jeśli nie dziesięcioleciami. Trzeba jednak jasno powiedzieć: jeśli obie strony nie będą chciały usiąść do stołu i zawrzeć pokoju lub choćby ogłosić zawieszenia broni, ani Trump, ani Xi Jinping, ani nawet sam Bóg nie będą w stanie ich do tego zmusić.

Opinie ekspertów
 
Politolog, dyrektor Instytutu Polityki Światowej Jewhen Mahda przypomina, że 5 listopada mija rok od wyboru Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych. I choć oficjalnie objął urząd dopiero 20 stycznia, ta data pozostaje ważna i symboliczna.
„Możemy mówić o pewnym trendzie — słowa Trumpa to takie sobie „fałszywe złoto”. Oczywiście jego wypowiedzi można oceniać na wiele różnych sposobów. Po pierwsze, każdy może je interpretować, jak mu wygodnie. Po drugie, Trump nie opiera się na obiektywnych danych, lecz wyłącznie na własnych poglądach i intuicjach. Nie dostrzega czynników mających szerszy wpływ na sytuację, nie śledzi ich. Nie ufa amerykańskiemu „deep state’owi”, dlatego jego wypowiedzi są czasem diametralnie sprzeczne z rzeczywistością. Dlatego nie sądzę, byśmy powinni reagować na jego słowa — musimy reagować na jego działania. Na przykład: decyzja o nowym pakiecie uzbrojenia, który wykupią europejscy partnerzy — to działanie. Odmowa dostarczenia Tomahawków — to działanie. Gotowość do negocjacji i samo ich prowadzenie — to działanie. Intensywne spotkania z Wołodymyrem Zełenskim — to działanie. A wypowiedzi — to tylko słowa. Im szybciej przestaniemy reagować na jego słowa, tym lepiej dla naszej psychiki” — podkreśla Jewhen Mahda.
Politolog, dyrektor centrum „Trzeci Sektor” Andrij Zołotariow uważa, że Trump najprawdopodobniej liczył albo na otrzymanie Pokojowej Nagrody Nobla, albo na wykorzystanie spotkania w Budapeszcie i możliwości porozumienia z putinem jako atutu w negocjacjach z Xi Jinpingiem, starając się odciągnąć rosję od Chin, które postrzega jako głównego geopolitycznego konkurenta Stanów Zjednoczonych.
„Kiedy to się nie udało, gdy putin otwarcie zignorował stanowisko Trumpa, ten przyjął postawę, o której już wcześniej mówiono: jeśli zobaczy, że nic mu nie wychodzi, odsunie się na bok i będzie czekał. Prezydent USA wyznaczył nowy termin, te same pół roku, o których mówił putinowi w kontekście sankcji. W tym czasie będzie czekał na nowe okno możliwości dla uregulowania sytuacji. Niestety dla Ukrainy oznacza to, że pozostajemy sam na sam z putinem, przy bardzo słabym wsparciu ze strony Europy, która wydaje mocne oświadczenia, ale w praktyce robi niewiele...
Właśnie dlatego putin stawia na to, że osiągnie więcej metodami militarnymi niż politycznymi. Gdyby sytuacja wyglądała nieco inaczej, gdyby w październiku nie doszło do największego natarcia rosyjskich wojsk, być może byłby bardziej konstruktywny. Niestety, sytuacja jest taka, jaka jest. Trump widzi, że ani Ukraina, ani rosja nie wyczerpały jeszcze ani zasobów ludzkich, ani materialnych, by zakończyć działania wojenne. W takich warunkach osiągnięcie kompromisu jest mało prawdopodobne. Dlatego Trump pozwolił im dalej walczyć. A kiedy się już „nawoją” — usiądą do stołu negocjacyjnego. Niestety, to nie daje wielkich szans na szybkie zakończenie wojny. Najprawdopodobniej rok 2026 również będzie rokiem wojny” — zauważa Andrij Zołotariow.
Podsumowując, strategia Donalda Trumpa, ujęta w haśle „po prostu pozwólmy im się nawalczyć”, nie jest ani planem pokoju, ani tym bardziej planem zwycięstwa. To polityka kontrolowanej inercji, której celem jest przerzucenie ciężaru militarnego rozwiązania konfliktu na barki rosji i Ukrainy, przy jednoczesnym minimalizowaniu ryzyka, kosztów i odpowiedzialności politycznej Stanów Zjednoczonych.

Takie podejście nie doprowadzi do szybkiego zakończenia wojny, które Trump obiecywał na początku swojej kampanii wyborczej. Wręcz przeciwnie — prowadzi ono do przedłużającego się, niezwykle kosztownego i wyniszczającego konfliktu, w którym równowaga sił, o ile nie nastąpi nieoczekiwane wewnętrzne załamanie w rosji, będzie stopniowo przesuwać się na korzyść Moskwy. Pomoc udzielana Kijowowi będzie nadal pełnić funkcję „podtrzymywania przy życiu”, zapobiegnie klęsce, lecz nie zapewni strategicznej przewagi.
Geopolityczna cena takiej polityki powściągliwości jest bardzo wysoka. Rezygnacja z twardego stanowiska wobec agresora oznacza ostateczne wycofanie się USA z roli globalnego gwaranta porządku międzynarodowego. To z kolei podważa zaufanie do zachodniego sojuszu i zachęca autokratyczne reżimy, które mogą odczytać bierność Waszyngtonu jako oznakę strategicznej słabości całego świata Zachodu. W takiej sytuacji wojna w Ukrainie może trwać jeszcze przez wiele lat.