$ 41.58 € 46.75 zł 11
+12° Kijów +11° Warszawa +23° Waszyngton
Wybory w Rumunii i Polsce: „czerwona kartka” dla Ukrainy?

Wybory w Rumunii i Polsce: „czerwona kartka” dla Ukrainy?

19 maja 2025 18:59

W niedzielę, 18 maja, w Rumunii i Polsce odbyły się wybory prezydenckie. Rumuni głosowali już w drugiej turze, natomiast Polacy – dopiero w pierwszej. Mimo to, oba te wydarzenia wyborcze wykazują zaskakująco wiele podobieństw.

Wyniki głosowania zarówno w Rumunii, jak i w Polsce są wymowne z punktu widzenia zmieniających się nastrojów społecznych w tych krajach. Dla Ukrainy mają one wręcz wymiar symptomatyczny, ponieważ tzw. „karta ukraińska” była jednym z głównych elementów kampanii wyborczej. I nie – kandydaci nie debatowali nad zwiększeniem pomocy czy innego rodzaju wsparciem dla naszego kraju. Wręcz przeciwnie.

Wybory w Rumunii i Polsce w pełni odzwierciedlają ogólnoeuropejski (a nawet globalny) „zwrot w prawo” – sytuację, w której naprzeciw siebie stają umowni „globaliści” i „euroentuzjaści” z jednej strony, a z drugiej – neokonserwatyści i zwolennicy trumpizmu. Ci pierwsi, choć często z zastrzeżeniami, opowiadają się za dalszym wsparciem i solidarnością z Ukrainą. Natomiast ci drudzy prezentują stanowiska wyraźnie odmienne – niekiedy wręcz antyukraińskie lub jawnie ukrainofobiczne.

Dlaczego zatem wybory w Rumunii i Polsce są dla nas tak istotne? Jakie wnioski należy z nich wyciągnąć? Czy nastroje wyborcze w sąsiednich krajach to „czerwona kartka” dla Ukrainy? Sprawie przyjrzał się komentator polityczny UA.News, Mykyta Traczuk, wraz z zaproszonymi ekspertami.

Kluczowe znaczenie tych wyborów

 

Śledzenie procesów wyborczych w krajach sąsiednich ma znaczenie co najmniej z geograficznego punktu widzenia. Zarówno Polacy, jak i Rumuni to nasi najbliżsi zachodni sąsiedzi.

Będą naszymi sąsiadami zawsze – nie zmieni się ani ich położenie, ani znaczenie. Dlatego dla Kijowa kluczowe jest utrzymywanie konstruktywnych i partnerskich relacji z tymi państwami, choć ostatnio bywa z tym różnie. W dużej mierze jakość tej współpracy zależy od politycznych liderów – a właśnie ich obywatele wybierali w tych wyborach.

Nie można też zapominać o aktywnej pomocy wojskowej, której Ukraina wciąż pilnie potrzebuje. O ile Rumunia – mimo że również udzielała wsparcia – nie odgrywa tu roli kluczowej, o tyle Polska pozostaje strategicznym partnerem. Większość dostaw wojskowych z całej Europy wciąż trafia do Ukrainy przez polski hub w Rzeszowie.

Wreszcie, w Polsce – tylko oficjalnie – mieszka około miliona ukraińskich uchodźców. Oni również stali się istotnym czynnikiem życia politycznego w kraju. Ogólnie rzecz biorąc, „karta ukraińska” odegrała znaczącą rolę w kampanijnej retoryce kandydatów.

image

Wybory w Rumunii 2025: wyniki i wnioski

 

Warto przypomnieć, że wybory prezydenckie w Rumunii odbyły się już w zeszłym roku, jednak ich wynik – zwycięstwo Kelina Georgescu, oskarżanego o powiązania z Kremlem i manipulowanie rezultatami – został unieważniony po burzliwych wydarzeniach politycznych. W konsekwencji ogłoszono nowe głosowanie.

W drugiej turze, 18 maja 2025 roku, zmierzyło się dwóch kandydatów. Pierwszym był konserwatysta i zwolennik Trumpa (sam się tak określa) George Simion – typowy przedstawiciel współczesnej prawicy, który sprzeciwia się wszelkiej pomocy dla Ukrainy, zarówno militarnej, jak i ekonomicznej.

Jego rywalem był Nicuşor Dan, proeuropejski centrysta, który startował w wyborach z urzędu burmistrza Bukaresztu.

W pierwszej turze Simion zdecydowanie pokonał Dana, zdobywając 40% głosów wobec 20% uzyskanych przez swojego konkurenta. Jednak w drugiej turze wyborcy opowiedzieli się za innym kierunkiem. Oficjalne wyniki przedstawiają się następująco: Dan – 53,6%, Simion – 46,4%.

Simion uznał już swoją porażkę. Warto jednak zaznaczyć, że Dan zawdzięcza zwycięstwo przede wszystkim głosom rumuńskiej diaspory za granicą. Według różnych szacunków, mogli oni dostarczyć nawet do 15% głosów. Tymczasem na eurosceptycznego i nastawionego krytycznie wobec Ukrainy Simiona zagłosowała niemal połowa wyborców – co również nie może zostać zignorowane.

image

Wybory w Polsce: aktualna sytuacja

Przypadek Polski jest ogólnie zbliżony do rumuńskiego, choć z pewnymi różnicami. Podobnie jak w Rumunii, również tutaj o urząd walczyło dwóch głównych kandydatów: bardziej umiarkowany i proeuropejski Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy, oraz jego przeciwnik, konserwatysta i eurosceptyk Karol Nawrocki.

Trzaskowskiego popierały liberalne ugrupowania, przede wszystkim Platforma Obywatelska premiera Donalda Tuska. Nawrockiego natomiast wspierało Prawo i Sprawiedliwość oraz koalicja Zjednoczona Prawica.

Zgodnie z wynikami pierwszej tury, liderem jest Rafał Trzaskowski, który zdobył 31,2% głosów. To przyzwoity rezultat, jednak jego główny rywal – Karol Nawrocki – uzyskał 29,7%, co oznacza, że różnica między nimi jest minimalna.

image

Co więcej, dwaj kandydaci z radykalnie konserwatywnej partii Konfederacja – Sławomir Mentzen i Grzegorz Braun – zdobyli odpowiednio 15,4% i 6,2% głosów, co daje łącznie 21,6%. Obaj prowadzą narrację opartą między innymi na antyukraińskich hasłach, sprzeciwiają się pomocy dla Ukrainy i otwarcie wyrażają niezadowolenie z liczby ukraińskich uchodźców w Polsce.

W rezultacie można stwierdzić, że łącznie tzw. „ukrainosceptyczni” kandydaci zdobyli aż 51,3% głosów. Dla porównania, proeuropejski i liberalny Trzaskowski – jedynie 31,2%. A przed nami druga tura, w której wyborcy często nie tyle głosują „za” kandydatem, co „przeciwko” temu, którego nie akceptują. Dlatego mimo porażki w pierwszej turze, Nawrocki ma realną szansę na zwycięstwo w drugiej.

Warto również odnotować, że młodzi Polacy w wieku 18–29 lat najliczniej poparli antyukraińskiego kandydata Sławomira Mentzena. W tej grupie zdobył on aż 36,1% głosów – co jest wynikiem bardzo wymownym.

image

Co mówią o Ukrainie ci politycy

 

Zwycięzca rumuńskich wyborów i nowy prezydent Nicuşor Dan uważany jest za polityka przychylnego Ukrainie. W komentarzu dla ukraińskich mediów krótko stwierdził, że Bukareszt powinien nadal wspierać Kijów w jego walce.

Z kolei jego główny przeciwnik, George Simion, który zdobył niemal połowę głosów i zapowiedział przejście do opozycji, prezentuje bardziej złożone stanowisko wobec kwestii ukraińskiej. Z jednej strony nazywał wojnę „agresją”, a władimira putina – „zbrodniarzem wojennym”, z drugiej – postuluje zakończenie wsparcia dla Ukrainy. Co więcej, domaga się zwrotu środków za system Patriot, który Rumunia wcześniej przekazała ukraińskim siłom zbrojnym.

„Nie dam ani grosza innemu krajowi... To Ukraina nas potrzebuje, nie odwrotnie. Chcemy rekompensaty za udział Rumunii w działaniach wojennych. Musimy uzyskać wzajemne korzyści za wydatki, które Rumuni ponieśli z własnej kieszeni” – oświadczył Simion.

Sytuacja z polskimi politykami jest jeszcze bardziej skomplikowana. Lider pierwszej tury, Rafał Trzaskowski, wielokrotnie publicznie wspierał Ukrainę – opowiadał się za jej przystąpieniem do UE i NATO, organizował pomoc humanitarną dla uchodźców w Warszawie, a także zabiegał o wsparcie dla Kijowa na arenie międzynarodowej.

Obecnie jednak postuluje częściowe ograniczenie pomocy, w szczególności poprzez zmniejszenie świadczeń dla uchodźców. Podczas debaty na początku maja powiedział, że Ukraina powinna stać się „strefą buforową” między rosją a Europą.

„Od czasu, gdy pracowałem w Unii Europejskiej, w Parlamencie Europejskim, wielokrotnie mówiłem, że rosja stanowi zagrożenie, a Ukraina powinna pełnić funkcję strefy buforowej” – stwierdził Trzaskowski.

Karol Nawrocki, który zajął drugie miejsce i ma realne szanse na zwycięstwo w drugiej turze, jest dyrektorem Instytutu Pamięci Narodowej. Regularnie krytykuje Kijów za gloryfikację Stepana Bandery, sprzeciwia się tzw. „ideologii banderowskiej” i wielokrotnie poruszał temat rzezi wołyńskiej oraz roli OUN-UPA – tematu trudnego i bolesnego dla obu narodów.

Sławomir Mentzen (trzecie miejsce) uważa, że należy jak najszybciej porozumieć się z putinem, a Ukrainę określa mianem „niewdzięcznej”. Grzegorz Braun (czwarte miejsce) idzie jeszcze dalej – wzywa do „powstrzymania banderyzacji Polski” i otwarcie sprzeciwia się obecności ukraińskich uchodźców, twierdząc, że jest ich w Polsce „zbyt wielu”. Niedawno jeden z jego asystentów wywołał skandal, zrywając flagę Ukrainy z budynku państwowej instytucji w jednym z polskich miast.

Украина: Земля истории, красоты и гостеприимства для автопутешественников

Opinie ekspertów

 

Dyrektor Ukraińskiego Instytutu Polityki, politolog Rusłan Bortnik, uważa, że w Europie znacząco zaostrzyła się walka między prawicowymi konserwatystami a liberałami. Zjawisko to można zaobserwować podczas każdych kolejnych wyborów. Polska i Rumunia nie są tu wyjątkiem.

– W Rumunii z ogromnym trudem udało się doprowadzić do zwycięstwa liberalnego kandydata. Ale żeby to osiągnąć, zastosowano niemal nadzwyczajne środki: unieważniono pierwszą turę wyborów, zakazano startu najpopularniejszemu kandydatowi... W praktyce rozegrano polityczny scenariusz, w którym niesystemowego prawicowego kandydata usunięto z wyścigu, a wybory zostały anulowane. Natomiast systemowy prawicowiec w pewnym sensie sprzyjał liberalnym elitom. Dzięki temu udało się utrzymać Rumunię w sojuszu z Brukselą. W Polsce sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana. Tam mamy do czynienia z realną, zasadniczą konkurencją. Karol Nawrocki może zostać kolejnym prezydentem Polski. Trzeba jednak pamiętać, że kompetencje prezydenta są w Polsce dość ograniczone w porównaniu z premierem. Dlatego jego wybór oznaczałby utrzymanie się tzw. „dwuwładzy” w systemie politycznym, ponieważ parlament kontrolują obecnie bardziej liberalne i proukraińskie siły – tłumaczy Bortnik.

Bortnik jest przekonany, że ta walka będzie trwała dalej. Jego zdaniem wybór Donalda Trumpa zainspirował różnego rodzaju prawicowych konserwatystów i populistów w Europie.

- Sądzę, że już za kilka lat, jeśli Trump odniesie sukces, polityczna mapa Europy będzie przypominać flagę Chorwacji. Będzie niezwykle kolorowa, mozaikowa i znacznie bardziej podzielona pod względem poglądów i zasad niż dziś – podsumowuje Rusłan Bortnik.

Politolog i szef centrum „Trzeci Sektor” Andrij Zołotariow twierdzi, że „trumpizacja” Europy nabiera tempa. Doskonale widać to na przykładzie wyborów w Rumunii i Polsce.

Dla globalistów utrata Rumunii na rzecz prawicowego prezydenta byłaby poważną porażką geopolityczną, która mogłaby mieć daleko idące konsekwencje… Tak czy inaczej, zwyciężył proeuropejski Nicuşor Dan, który dopiero od kilku lat działa w wielkiej polityce, a wcześniej zajmował się nauką. Nie da się go zaklasyfikować jako trumpistę. Dla globalistów to bez wątpienia sukces – choć niełatwy. Niestety, ta sytuacja pokazuje również, że nie ma tu wyraźnego podziału na „dobrych” i „złych”... Zastosowano strategię polegającą na demobilizacji prawicowego elektoratu i jednoczesnej mobilizacji mniejszości narodowych oraz Rumunów mieszkających w krajach UE – i ta strategia przyniosła efekty. Dla Ukrainy to dobra wiadomość: unikniemy problemów, jakie mogłyby się pojawić w przypadku zwycięstwa Simiona lub wcześniej Georgescu, którzy prezentowali dość radykalne i negatywne stanowisko wobec naszego kraju – komentuje Zołotariow.

Natomiast w Polsce – zdaniem Zołotariowa – na świętowanie zwycięstwa Trzaskowskiego jest jeszcze za wcześnie. Gdyby zsumować głosy prawicowych kandydatów, rzeczywiście daje to ponad 50%. Druga tura będzie więc polegała na próbie ograniczenia mobilizacji elektoratu przeciwnika oraz demobilizacji wyborców prawicy. Innymi słowy – podobnie jak w Rumunii – kluczowe będzie maksymalne obniżenie frekwencji wśród zwolenników prawicy.

– To bardzo trudna sytuacja, ponieważ polski elektorat prawicowy jest bardzo aktywny. Niestety, można już mówić o realnej „prawicowej fali” w Polsce. I to dzieje się na tle rosnącej niechęci wobec Ukrainy. To już nie są poglądy marginalne, jak miało to miejsce jeszcze kilka lat temu – stały się częścią politycznego głównego nurtu. To dla nas bardzo niekorzystne. Dlatego jedynym korzystnym scenariuszem dla Ukrainy jest zwycięstwo kandydata Platformy Obywatelskiej. Owszem, Rumunia również jest dla nas ważnym krajem, ale to Polska jest naszym kluczowym partnerem – praktycznie „oknem na Europę”. Zwycięstwo prawicy mogłoby mieć dla Ukrainy bardzo nieprzyjemne konsekwencje – podsumowuje Andrij Zołotariow.

Najważniejszy wniosek, jaki można wyciągnąć z wyników wyborów w Rumunii i Polsce, to fakt, że zmęczenie i irytacja „kwestią ukraińską” w społeczeństwach obu krajów wyraźnie narasta. Coraz częściej lokalni politycy wykorzystują to zjawisko, wprowadzając antyukraińskie narracje do swoich haseł wyborczych.

Wybory u naszych sąsiadów podkreślają fundamentalne znaczenie procesu pokojowego i możliwie jak najszybszego zakończenia działań wojennych. Międzynarodowa koniunktura zmienia się bardzo szybko. Ukraina, z jej „przewlekłą wojną” oraz nieustannym zapotrzebowaniem na broń, sprzęt i fundusze, stopniowo wypada z głównego nurtu globalnej agendy. Każde państwo zmaga się ze swoimi własnymi problemami i wyzwaniami – i nikt nie będzie wspierał Kijowa „tak długo, jak będzie trzeba”. To jeszcze nie „czerwona kartka”, ale już wyraźna „pomarańczowo-żółta”.

A jeśli takie nastroje zaczynają dominować nawet wśród najbliższych sąsiadów Ukrainy – tych, dla których zagrożenie ze strony rosji nie jest abstrakcyjne, bo między nimi a Kremlem stoi tylko Ukraina – to czego można oczekiwać po samym Donaldzie Trumpie, który, jak sam mówi, ma „wielki, piękny ocean”, który rzekomo go chroni? Pytanie pozostaje retoryczne.